Obserwuj w Google News

FEST Festival 2022: Najlepsze koncerty tegorocznej edycji [RELACJA i TOP7]

11 min. czytania
16.08.2022 22:37

FEST Festival 2022 dobiegł końca. Impreza odbyła się w dniach 10-13 sierpnia w Parku Śląskim w Chorzowie i zebrała spory tłum na wszystkich scenach. Chodząc po terenie miało się wrażenie, jak gdyby z dnia na dzień przybywało dwa razy więcej ludzi. Które koncerty podobały się nam najbardziej? Przekonajcie się, czytając naszą relację z FESTa.

FEST Festival - zdjęcie z festiwalu
fot. archiwum prywatne Michał Kaczoń

FEST Festival 2022 to impreza niezwykle udana i potrafiąca pozytywnie nastroić do rzeczywistości. Cztery dni pełne różnorodnej muzyki, do której można tańczyć do białego rana, sprawiły, że z Chorzowa wracałem z radością i satysfakcją. Dlaczego FEST to tak udana impreza? Jest kilka powodów.

Redakcja poleca

FEST Festival: impreza przyjazna Intagramerom

Już od pierwszej edycji festiwalu, która odbyła się w 2019 roku, mówi się o imprezie, jako najpiękniejszym festiwalu muzycznym w Polsce. Sposób aranżacji przestrzeni oraz liczne kolorowe obiekty, które mamią wzrok, można spotkać niemal na każdym kroku, chodząc po terenie. Podświetlone drzewa, lustra, neonowe i fluoresencyjne obiekty, a także specjalnie skonfigurowane rzeźby insektów przyciągały wzrok publiczności, która z ochotą pozowała przed niemal każdym festiwalowym obiektem. Zresztą cała druga część festiwalu, za jeziorami, już na terenie mocno zalesionej części parku, w której znajdowały się Kręgi Taneczne, czyli sceny z setami DJskimi grającymi do białego rana, robiły ogromne wrażenie. Przez teren FESTa można chodzić i zatrzymywać się co parę kroków, by zrobić zdjęcie, co zresztą niżej podpisany robił często i ochoczo. FEST po prostu świetnie wygląda i czuć, że organizatorzy mieli dobry pomysł na jak najciekawsze zaaranżowane całej przestrzeni festiwalu.

FEST Festival 2022: Zróżnicowany line-up. Młodzi spotykają starych 

Drugim elementem sukcesu festiwalu jest różnorodny line-up, który powinien podobać się szerokiej publiczności. Jednym z elementów, wyraźnie widocznych podczas tej edycji, był wyraźny pomost między młodym a starszym pokoleniem artystów. Na tych samych scenach, często zaraz po sobie, a często nawet w specjalnym featuringu występowali artyści różnych pokoleń, których łączyła jedna cecha wspólna - miłość do muzyki. Tym sposobem na scenie podczas setu Jimka i orkiestry symfonicznej można było usłyszeć „stare pokolenie” polskich raperów z Sokołem i jego WWO na czele, a następnie posłuchać zwrotek Żabsona, Oskara z Problemu czy samego Jimka, który postanowił chwycić mikrofon w rękę podczas jednego z utworów. Gdy parę dni później Sanah zaśpiewała „Jolka, Jolka pamiętasz” z Felicjanem Andrzejczakiem, a Beata Kozidrak wzruszała się, że młoda publiczność zna wszystkie słowa szlagierów Bajmu, czuć było, że publika żywo reaguje na różne rodzaje muzyki i jest gotowa popłynąć tam, gdzie artystyczne wody wykonawców ich poniosą.

Redakcja poleca

FEST Festival 2022: Siła elektronicznego beatu 

Wielkim sukcesem podczas FEST Festivalu okazały się także Kręgi Taneczne, zlokalizowane w drugiej części Parku Śląskiego. Nie dość, że pięknie położone, oświetlone i ciekawie zaaranżowane w miejskiej przestrzeni, to jeszcze DJskie sety potrafiły wywołać szereg różnorodnych emocji w zebranych pod sceną uczestnikach. Na scenach Krąg Taneczny Smolnej, Possession, Astral czy Eden można było bawić się do białego rana, korzystając z uroków tańczenia pod gołym niebem w rytm mniej lub bardziej żywiołowych utworów. Fakt, że muzyka grała tam aż do świtu, sprawiał, że każdy kto nie wytańczył się podczas właściwych koncertów, mógł dalej pląsać w rytm zróżnicowanej muzyki elektronicznej. Szeroko pojęta elektronika była zresztą jednym z motywów przewodnich tegorocznej imprezy, a w line-upie znalazło się wielu artystów i DJów preferujących ten styl  muzyki. Jednym z najlepszych setów mogli pochwalić się: Fisher, Catz ‘N Dogz, Eldebrook, Rufus Du Sol czy Scooter. Ci ostatni zagrali zresztą chyba jeden z najbardziej obleganych koncertów Arena Stage. Tłum był tak wielki i tak mocno wylewał się spod zadaszenia, że myślę, że Scooter spokojnie mógłby zamykać czwarty dzień na głównej scenie, bo ich show było z zrobione z takim rozmachem, że Arena wydawała się dla nich obiektem na zbyt małą skalę. Pirotechniczne i wizualne rozwiązania mogłyby wybrzmieć znacznie silniej na scenie głównej. Może następnym razem?

FEST Festival 2022: Relacja z tegorocznego festiwalu

Dzień 1

Tegoroczny FEST rozpoczął się już w środę, którą można nazwać „dniem na rozruch”. Tego dnia nie zaplanowano bowiem headlinera na scenę główną, a część obiektów festiwalowych wciąż była budowana. 

Najważniejszym wydarzeniem dnia był więc koncert Woodkida, francuskiego muzyka o polskich korzeniach, który kolejny raz odwiedził nasz kraj z trasą koncertową swojej najnowszej płyty „S16”. Muzyk wystąpił ostatnio w warszawskiej Stodole, po tym jak jego koncert z powodu pandemii przekładany był przez dwa lata.

Występ na Arena Stage podczas FEST Festivalu był niezwykle ciekawym doznaniem, choć raczej skierowanym do wiernych fanów artysty, aniżeli nowych wyznawców francuskiego twórcy. Mam wrażenie, że setlista mogła być nieco bardziej zróżnicowana i sprawdziłaby się lepiej w klubie niż na festiwalowej scenie. Woodkid zaczął wprawdzie od swojego wielkiego hitu „Iron”, ale przez znaczną część koncertu wybierał bardziej stonowane piosenki swojej dyskografii. Zamiast zastosować się do zasady „dwa szybsze, jeden wolny”, bądź „dwa wolne, jeden szybszy”, przez znaczącą część swojego setu Woodkid raczył widzów bardziej melancholijnymi utworami. Z tego powodu doszło wręcz do niego kuriozalnej sytuacji, podczas której muzyk krzyczał do zebranej pod sceną publiczności „Wake Up” (pol. „Obudźcie się”). Choć nie było ono nacechowane negatywnie, trzeba przyznać, że takie hasła raczej rzadko słyszy się na imprezach masowych.

Po rozpoczynającym koncert „Iron” przyszedł czas na najnowszy kawałek „Enemy”, a następnie „Paye Yellow”, „Reactor” i „Brooklyn”. Zanim artysta zaśpiewał utwór „I Love You”, zdradził, że napisał go dla swojego byłego chłopaka, który niekoniecznie dobrze go traktował. Zadedykował też utwór wszystkim osobom LGBT+ zgromadzonych pod sceną, na co odezwały się gromkie brawa publiczności. Najlepszą częścią środkowej części występu było zdecydowanie wykonanie utworu „Highway 27”, które pod Arena Stage zabrzmiało z nową, nieznaną mi dotąd koncertową energią. Przed wykonaniem „The Golden Age” Woodkid zdradził, że kawałek ten powstał z inspiracji jego dzieciństwem, w części spędzonym w okolicach Gdańska. Po dynamicznym wykonaniu „Conquest of Spaces” nastąpiła najbardziej energetyczna, festiwalowa część koncertu. „Goliath” poprzedził wykonanie „Run Boy Run”, drugiego po „Iron” największego hitu w dorobku Yoanna Lemoine’a. Przed wykonaniem tego utworu Woodkid rzucił ze sceny:

„Po dwóch latach przerwy (spowodowanej pandemią) proszę Was tylko o jedną rzecz: Tańczcie!”,

co zgromadzona w namiocie publiczność zrobiła z rozkoszą. Ba! Po zakończeniu utworu tak bardzo skandowała charakterystyczny fragment crescendo, że artyści postanowili zagrać utwór ponownie, tym razem prosząc publiczność o modulację głosu w trakcie klękania a następnie żywiołowego skakania. Moment ten był tak elektryzujący i jednoczący publiczność, że w przypływie emocji i dobrej woli dałem koncertowi Woodkida ocenę 12/10, pisząc o nim na Twitterze. Gdy emocje ochłonęły, oceniłbym go na 7,5/10, więc wyraźnie widać jak silne emocje targały mną w tamtej chwili. Koniec końców koncert Woodkida można zaliczyć do udanych, choć warto podkreślić, że grudniowy występ w Stodole był jednak lepszy. Obu koncertom nie można jednak odmówić wspaniałej warstwy wizualnej, która dopieszczona była na ostatni guzik. Doskonale było czuć, że Woodkid jest też twórcą teledysków, bo rozwiązania wizualne mocno cieszyły oczy.

Dzień 2

Najlepszym koncertem drugiego dnia festiwalu był otwierający Main Stage występ Jimka i gości z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej. Koncert ten zrobiony był z pełnym rozmachem, a symfoniczne aranżacje znanych utworów nadały im nowego życia. Początek koncertu brzmiał stylistycznie jak dokonania grupy Meute, a fakt, że muzycy rozpoczęli koncert od swoich wersji różnych szlagierów imprezowych na czele z „Flashing Lights” Kanye’go Westa, „Toxic” Britney Spears czy motywów muzycznych ze znanych serii filmowych, sprawił, że fani zgromadzeni pod sceną żywiołowo reagowali na każdą nutkę, zasłyszaną ze sceny. Gdy artyści przeszli do właściwej części programu, czyli Historii Polskiego Hip-Hopu, kiedy na scenie zaczęli pojawiać się znani i lubiani raperzy ze „starego” i „młodego” pokolenia, tłum zebranym pod Main Stage dosłownie szalał z radości. Sokół zaprosił przyjaciół ze swojego ZIP Squad, a chwilę potem na scenie rapowali także Żabson, Problem czy Tede. Ten ostatni ze sceny krzyczał, że: 

„Proszę Was o współudział w rapie”,

a jego wersja „Snu o Warszawie” czy humorystyczne uwagi o tym,  że intro do piosenek brzmią jak „Aniele” Mroza czy piosenka do reklamy Shopee, przyjęte z wielkim entuzjazmem. Set zakończył się orkiestralną aranżacją hitów „Cicha noc” i „Czerwona sukienka”, co wybrzmiało wyjątkowo dobrze. Ja koncert Jimka, oglądany na leżaku w pełnym słońcu z drinkiem w ręku, wspominać będę jako kwintesencję letniego wypoczynku. Wspaniały koncert i wspaniała zabawa, po której napisałem w notatkach: 

„Drugi dzień dopiero się zaczął, a już zjadł pierwszy na śniadanie”.

Drugiego dnia wystąpili także Brytyjczycy z Nothing But Thieves, którzy dali dobry, poprawny koncert, po którym spodziewałem się jednak nieco większego kopniaka energetycznego. Występ grupy podczas jednego Opener’ów kupił mnie znacznie bardziej. Podczas FEST Festival niby wszystko było na swoim miejscu, ale występ ten nie został na dłużej w mojej pamięci.

Na Arena Stage wystąpił Vitalic, który stworzył bardzo ciekawe wizualizacje i ogrywał przestrzeń światłem, choć początek jego setu określiłem w notatkach jako „Epilepsja The Party”. Na głównej scenie wystąpił też Quebonafide, który rozruszał publiczność szczególnie w rytm hitów „Papuga” czy „Tamagotchi”. Po żywiołowym szaleństwie obu wspomnianych występów, spokojniejszy, bardziej „wychillowany”, bądź melancholijny koncert Bitaminy na Silesia Stage, wydał się nieco „smętny”. Biła od niego zupełnie inna energia i szczerze mówiąc trudno było przestawić mi się na inny rejestr po tak żywiołowym początku dnia. I choć normalnie lubię Bitaminę, z ich występu wyszedłem ze sporym niedosytem. Co innego na Tent Stage, gdzie jeden po drugim grali Young Leosia i Żabson. Młodzieżowa, nieco (bądź nie tak nieco) wulgarna energia rozsadzała namiot już od pierwszych nut i wersów, a słynne „Szklanki” czy „Jungle Girl” poleciało ze sceny w kilku wersjach – oryginalnej oraz podbudowanej zagranicznymi beatami w ramach specyficznego „remiksu”. Tłum zebranym w różowym Tent Stage bawił się jednak znakomicie, a energia bijąca ze sceny potrafiła udzielić się wszystkim zebranym w namiocie.

Dzień 3

Najlepszym, najważniejszym, najciekawszym koncertem trzeciego dnia, ba! całego tegorocznego festiwalu był występ grupy BAJM na głównej scenie. Beata Kozidrak nie kryła wzruszenia, że młoda publika zebrana pod sceną zna słowa wszystkich śpiewanych przez grupę utworów, a setlista wypełniona samymi szlagierami, potrafiła rozbujać publikę do czerwoności. „Biała Armia”, „Jezioro szczęścia”, „Dwa serca dwa smutki”, „Nie ma wody na pustyni” czy „Żal mi tamtych nocy”, „Niebiesko-zielone” czy nowy utwór artystki, zapowiadający jejnową solową płytę „Frajer” wybrzmiały z pełną energią, a „Co mi panie dasz” spotkało się z tak wielkim entuzjazmem publiczności, że wybrzmiało podczas tego koncertu aż dwa razy, w tym raz na bis. Artystka nie kryła wzruszenia, a ze sceny rzuciła nawet, że „bardzo zazdrości publiczności takich imprez, których brakowało, gdy była młoda”. Dlatego też została artystką, a publice zaproponowała, żeby w pełni wykorzystali wszystkie dobrodziejstwa FESTa. Cudowny, energetyczny i elektryzujący występ, który zaliczam do najlepszych show tej edycji festiwalu, a nawet tegorocznych koncertów w ogóle. Na pewno stawię się na kolejnym koncercie BAJMu!

Drugi dzień to jednak takżę koncerty innych artystów. Występ Masked Wolfa był energetyczny, ale z całego show biła nieco aura One-Hit Wonder. Głownie dlatego, że artysta wspominał ze sceny swój największy hit „Astronaut in the Ocean” po dosłownie każdym wygranym numerze. Jak gdyby drażniąc się z publiką, która zebrała się, by wysłuchać właśnie tego kawałka, który był jednym z hitów lata 2021. A choć inne kawałki oraz konfenansjerka artysty i jego hype-mana oraz pirotechniczne wizualia były dobre, fakt, że artysta wciąż wracał do tego jednego utworu, był dość męczący. Nawet świetnie brzmiący „Night Rider” został skwitowany porównaniem do „Astronaut in the Ocean”, co było już drobną przesadą.

Tego dnia na głównej scenie wystąpił też Sokół wraz z gośćmi, z czego najciekawszym featuringiem był gościnny występ dziecięcej grupy Fasolki. Wojtek Sokół w koszulce z logo Wu Tang Klan mówił też wiele mądrości i bon motów ze sceny, które spotykały się z ogólną aprobatą publiczności. Wartym wynotowania jest minmalizm oprawy koncertu Sokoła, który poza gośćmi z WWO czy Zip Squad i małego stołu z komputerem w głębi sceny, był na głównym obiekcie festiwalu sam. Minimalizm tej aranżacji Sokół skwitował nawet zdaniem: 

„Nie trzeba laserów i ogni, można po prostu zagrać koncert”,

co było ciekawym kontrastem do oprawy headlinera tego dnia, czyli grupy The Chainsmokers. Żeby nie było – Sokół nie jest przeciwny takim rozwiązaniom, po prostu na FEST Festival postawił na minimalizm. ”Ale jak na Towrarze dokur*imy laserkiem to zobaczycie”, rzucił schodzą ze sceny i zapowiadając wyprzedany koncert z okazji 25-lecia WWO, który odbędzie się w Warszawie w październiku. 

Dzień na głównej scenie zamknęła amerykańska grupa The Chainsmokers, która właśnie, zgodnie z zapowiedzią Sokoła dowaliła takimi laserami, pirotechnicznymi rozwiązaniami i „grubym tłustym beatem”, że ziemia trzęsła się naprawdę mocno. Duet DJski zagrał nie tylko swoje największe hity z „Closer” i „Something Just Like This” na czele, ale także jak to przystało na DJów zremiksował masę znanych i lubianych kawałków, wśród których znalazło się nawet miejsce dla Kate Bush i jej „Running Up That Hill”, uczynione na nowo popularnym, dzięki „Stranger Things”. The Chainsmokers zremiksowali nawet muzykę Queen, a Andrew Taggart próbował bawić się z publicznością w zabawę Freddiego Merkury’ego „EO”. I choć zdecydowanie nie ma tembru głosu lidera Queen, zabawa spotkała się z żywiołową reakcją publiczności.

Trzeci dzień należał do klubowych brzmień, gdyż zaraz po Chanismokers, nasze kości rozruszali muzycy z grupy Catz ‘N Dogz z gośćmi oraz świetne sety DJskie Eldebrooka i Fishera. W szczególności ten ostatni rozgrzał publikę do czerwoności prawdziwie energetycznymi kawałkami (nie tylko) ze swojej dyskografii. Największy szał i zbiorowe ruszanie biodrami nastąpiło oczywiście w rytm „Losing It”, które sprawiło, że płachta namiotu niemal poleciała w niebo, tak silna była energia nagromadzona w ludziach.

Dzień 4 

Najciekawszymi artystami czwartego dnia festiwalu byli Brytyjczycy z Jungle ze swoim funkującym, przypominającym rytmy lat 70’ setem oraz bejgijski wykonawca Stomae, którego koncert zamykał scenę główną i cały festiwal. Tego dnia na głównej scenie wystąpiła także Sanah, której twarz zerkała z niemal każdego plakatu reklamującego festiwal. Nic więc dziwnego, że występ Zuzanny Jurczak przyciągnął największą publiczność pod główną scenę. Patrząc na ten koncert łatwo było zobaczyć, że każdy metr trawy pod sceną zajęty jest przez ludzi. Najciekawszym wydarzeniem koncertu Sanah, poza świetną klubową aranżacją „Etc. (Na disco)”, które wybrzmiało mocniej, lepiej i ciekawiej niż na nagraniach płytowych, był gościnny występ Felicjana Andrzejczaka, z którym Sanah wykonała szlagier Budki Suflera „Jolka, Jolka pamiętasz”, co spotkało się z ogólnym entuzjazmem i żywą reakcją publiczności.

Wracając jednak do najlepszych – Jungle porządnie rozbujało publikę swoimi nienachalnymi utworami, a Stromae rozbudził wewnętrzny ogień każdego z widzów, grając bardzo zróżnicowany set. Tym zaś, co najbardziej rzuciło się w oczy podczas występu artysty, był fakt jak bardzo plastyczny i aktorski jest to wokalista. Stromae doskonale operował swoją mimiką i ciałem, z kolejnych kawałków tworząc wręcz małe występy teatralne. Paul Van Haver, jak w rzeczywistości nazywa się Stromae często i gęsto rzucał ze sceny różnorodnymi żartami, a sposób jego zachowania sprawiał, że uśmiech niemal stale widniał na ustach widzów. Na dodatek bardzo ciekawie było słyszeć, jak zmienia się tembr głosu wokalisty, w zależności od tego czy mówi ze sceny po angielsku czy śpiewa po francusku. Barwa głosu Stromae zmieniała się bowiem diametralnie, co stanowiło dodatkowy element funu podczas koncertu.

Jednym z najciekawszych momentów występu był ten, gdy głos niczym stewardessy na pokładzie samolotu nauczył widownię tańca do jednej z piosenek, czy skandowane piękną polszczyznę „Dziękuję Polska”. Na dodatek muzyk w pewnym momencie podziękował ze sceny wszystkim ludziom, którzy pomagają mu w trasie, co było niezwykle miłym gestem, przypominającym, że sukces artystyczny to wynik pracy wielu ludzi. Całość występu na dodatek zakończyła się serią napisów końcowych, puszczonych na scenie. Co ciekawe – podobny zabieg zastosował także Woodkid podczas swojego show pierwszego dnia, czym w piękny sposób niczym klamrą możemy zamknąć relację z dnia 4 i całego festiwalu jako takiego.

FEST Festival 2022: Najlepsze Koncerty Tej Edycji [TOP 7]

Na zakończenie tej relacji faktograficzna lista najlepszych występów FEST Festival 2022:

#1 BAJM #2 Stromae #3 JIMEK z orkiestrą #4 Jungle #5 The Chainsmokers #6 Fisher #7 Woodkid.

Do zobaczenia za rok!

Czytaj także:  Konfrontacje Filmowe: we wrześniu obejrzysz największe hity Cannes w 18 miastach w Polsce [WIDEO]

RadioZET.pl

Inni Ludzie - kadr z filmu
12 Zobacz galerię
fot. materiały prasowe Warner Bros.