slot: premiumboard
slot: topscroll
topscrollRun:
Obserwuj w Google News

Florence Welch złożyła ofiarę na polskiej ziemi [RELACJA z Orange Warsaw Festival 2022]

5 min. czytania
07.06.2022 00:04

Orange Warsaw Festival 2022 dobiegło końca. W piątek 3 i sobotę 4 czerwca na warszawskim Torze Wyścigów Konnych zagrały największe światowe gwiazdy. W tym grupy Florence + The Machine i Foals. Ta pierwsza złożyła krwawą ofiarę na deskach polskiej sceny. Ci drudzy zapewnili fanom pogo, jakiego nie uświadczyli od trzech lat. Relacjonujemy dwa najlepsze koncerty drugiego dnia OWF.

 

Florence Welch na OWF 2022
fot. RadioZET
slot: billboard
slot: billboard

Orange Warsaw Festival 2022 oficjalnie otworzyło sezon letnich festiwali muzycznych. I zrobiło to z przytupem. Relacjonujemy najlepsze koncerty.

Redakcja poleca

OWF 2022: Florence + The Machine złożyła krwawą ofiarę na polskiej scenie

Koncert Florence + The Machine rozpoczął się równo o 23.00 i potrwał długo po północy. Była to pierwsza po-pandemiczna festiwalowa impreza zarówno warszawskich odbiorców, jak i samej Florence Welch. Artystka zdradziła, że tak bardzo kocha polskich fanów i zawsze jest zauroczona ich kreatywnością oraz nieokiełznaną energią, że wiedziała, że ponowne festiwalowe koncertowanie może zacząć tylko w tym miejscu.

Radość z ponownego spotkania z polską widownią czuć było na każdym kroku. Artystka na początku koncertu żartowała wręcz, że w podzięce za to spotkanie, widzowie będą musieli „złożyć ofiarę” ze swoich znajomych na koncertowym ołtarzu. Florence poprosiła, by podczas wykonywania utworu „Rabbit Heart (Raise It Up)” przyjaciele wzięli swoich najbliższych na barana i w ten sposób złożyli ofiarę koncertowym bożkom. Jakież było zdziwienie artystki, gdy z końcem występu okazało się, że to sama Florence złożyła krwawą ofiarę na polskiej ziemi w podzięce za kolejne gorące przyjęcie.

W połowie koncertu wokalistka przerwała intro do piosenki "Ship To Wreck", gdy okazało się, że ze sceny wystaje gwóźdź, na który boi się stanąć swoją bosą stopą. Choć panowie technicy szybko zajęli się usterką, wyjmując felerny element sceny, w trakcie trwania koncertu wokalistka jeszcze raz zwróciła uwagę, że chyba narusza kolejne elementy konstrukcyjne sceny, gdyż zaczyna dostrzegać coraz więcej gwoździ. Z końcem występu okazało się zaś, że „jeden mnie dorwał”, raniąc nogę, jak z rozbrajającą szczerością rzuciła Florence ze sceny. Zamiast jednak narzekać na ten stan rzeczy, powiedziała, że jest niezwykle wdzięczna za taki obrót spraw, bo to oznaka, że koncert był naprawdę udany.

Innymi słowy - kiedy krwawisz na scenie, to znaczy, że dałeś z siebie wszystko. A Florence zdecydowanie dała z siebie 110%. Nie dość, że wchodziła w częste interakcje z fanami, chwaląc ich za kreatywność i energię („Zawsze, gdy tu przyjeżdżam, czuję jakbym sama brała udział w przedstawieniu, które dla mnie przygotowaliście”), to jeszcze wielokrotnie zbiegała ze sceny, by być bliżej swoich „wyznawców”. Welch chętnie ściskała widzów, czy zbijała z nimi piątki, a pod sam koniec występu zgarnęła nawet serię prezentów, które specjalnie dla niej przynieśli.

Wokalistka w podzięce za energię otrzymaną od polskich fanów, zdecydowała się także zagrać utwór, którego nie grała przez lata, gdyż napisała go w momencie, w którym miała poczucie, że „musiałam napisać coś takiego”, nie do końca jednak czując pełną moc kawałka. Teraz postanowiła jednak do niego powrócić i odkryć go na nowo. Występ w Warszawie był więc pierwszym od dawna wykonaniem na żywo kawałka „Never Let Me Go”. Jeśli zaś mowa o pierwszych razach, to podczas OWF słuchacze mogli po raz pierwszy usłyszeć także na żywo najnowszy utwór „Dream Girl Evil” z płyty „Dance Fever”.

Na koncertach Florence + The Machine można spodziewać się kilku stałych elementów: wianków, brokatu, „skakania jak najdłużej potraficie” czy wyłączenia telefonów komórkowych na finałowe wykonanie „Dog Days Are Over”. Tym razem jednak obyło się bez obrzucania ludzi brokatem – może dlatego, że sami zebrani pod sceną byli już porządnie nasmarowani błyszczącą substancją. Pozostałe punkty zostały jednak odhaczone, a możliwość oglądania Florence ponad ciemnym tłumem ludzi, uzmysłowiło mi, jak zwykle rozpraszające mogą być te wszystkie „świecące prostokąty”, które znajdują się na naszej linii wzroku na koncertach. Możliwość „bycia tu i teraz” i obcowania z muzyką była naprawdę wspaniałym przeżyciem. Gdyby ktoś nie czuł tego zbiorowego uniesienia, Florence sprawiła, że musiał je poczuć. „Obróćcie się do swoich sąsiadów i jeśli ich znacie, serdecznie ich uściśnijcie” – rzuciła ze sceny tuż przed wykonaniem finałowego utworu.

Dzień po warszawskim koncercie, na swoim koncie na Instagramie, wrzuciła zaś kadr z filmu „Wywiad z wampirem”, z popijającym krew z kielicha Lestatem, pozdrawiając w ten sposób wszystkich zorientowanych w sobotnim incydencie. Innymi słowy – było to przewspaniałe zwieńczenie wspaniałej nocy.

Redakcja poleca

OWF 2022: Foals: gitarowe brzmienia w świetnym wydaniu wspomagają ćwiczenia gimnastyczne

Zanim jednak występ Florence Welch i jej zespołu zwieńczył dzień na głównej scenie, na deskach Orange Stage pojawili się członkowie zespołu Foals. Kolejnych artystów, którzy uwielbiają polską publiczność, więc chętnie często przyjeżdżają do naszego kraju.

Grupa Yannisa Philippakisa rozpoczęła swój występ od kawałka z nowej płyty. „Wake Me Up” stanowiło jedynie preludium do emocji, które miały czekać publiczność, zgromadzoną pod sceną. „The Runner” i „Mountains At My Gates” wybrzmiało zanim zespół zagrał świeże „2 A.M”, a potem zrobił przebieżkę po wszystkich poprzednich wydawnictwach, grając nie tylko najbardziej znane hity, ale też piosenki, które przez lata nabrały dla fanów dodatkowych znaczeń.

Mniej więcej w połowie koncertu widownia poczuła, że skakanie to dla nich za mało, więc rozpoczęła tworzenie pierwszego mosh-pitu. Oddolnie zorganizowane pogo wkrótce spodobało się coraz większej liczbie osób, więc z dalszym trwaniem koncertu kółka robiły się coraz większe, aż doszło do stworzenia dwóch kręgów, które następnie połączyły się w jedną wielką całość. Początkowo członkowie zespołu nie komentowali działań fanów, ale w pewnym momencie sami zaczęli zachęcać do jeszcze większych wybryków i wolt, sprawiających, że widownia uwolni z siebie jeszcze więcej energii. Nie brakowało też momentów większej interakcji z publicznością. Przy „Spanish Sahara” wszyscy mieli klęknąć, wyczekując momentu hardego wyskoku. Sęk tkwił w tym, że moment klęczenia trwał zdecydowanie dłużej niż ktokolwiek z tłumu zakładał, przez co szybko okazało się, kto tak naprawdę nie jest w najlepszej formie, a przysiady robił ostatni raz w podstawówce.

To zresztą nie pierwszy raz, gdy Yannis każe fanom długo klęczeć na ziemi. Swego czasu na koncercie klubowym w Kopenhadze widzowie musieli klęczeć przez ponad połowę „Two Steps, Twice”, przez co w pewnym momencie słychać było jedynie strzykanie kości. Wyskok jednak nastąpił, a wszyscy dość szybko zapomnieli o dyskomforcie, oddając się sile muzyki. Podobnie sytuacja miała się w Warszawie, gdzie po „Spanish Sahara” widzów czekało jeszcze sporo tańczenia. „Providence” i „Inhaler” sprawiły widzom chyba najwięcej radości, tak jak i finałowe „Two Steps, Twice” zagrane na energetyczny finał. Yannis rzucił ze sceny, że zespół już wkrótce wróci do Polski, więc polskich odbiorców znów czeka prawdziwe fitnessowe gitarowe granie.

Jako wielki fan obu zespołów, jestem ogromnie szczęśliwy, że to właśnie koncertami Foals i Florence + The Machine mogłem otworzyć festiwalowy sezon na nowo. Było mi to i widzom zgromadzonym na Torze Wyścigów Konnych potrzebne, po trzech latach przerwy od świetnego letniego grania. Jak to dobrze, że Orange Warsaw Festival stanowi dopiero preludium szalonych festiwalowych emocji, które czekają nas tego lata. Do zobaczenia na festiwalowym szlaku!

Czytaj także:  „Good Life” z powodu „lil’ bit of sunshine”, czyli o koncercie OneRepublic na Torwarze [RELACJA]

RadioZET.pl

slot: leaderboard_pod_art