Obserwuj w Google News

Lenny Kravitz wystąpił w łódzkiej Atlas Arenie [RELACJA]

Piotr Krajewski
3 min. czytania
09.05.2019 13:18

Są tacy artyści, po koncercie których ma się wrażenie obejrzenia dobrze ułożonego muzycznego spektaklu z porywającym aktorem w roli głównej. Do tego grona z całą pewnością można zaliczyć Lenny’ego Kravitza, który wczoraj zagrał dla ponad 12 tysięcznej publiczności w łódzkiej Atlas Arenie w ramach trasy „Raise Vibration”.

Lenny Kravitz wystąpił w Atlas Arenie w Łodzi relacja z koncertu
fot. Brett D. Cove / SplashNews.com/East News

Przepis na dobry koncert: dobrze dobrany repertuar, doskonała zabawa, świetni muzycy, charyzmatyczny artysta, który potrafi jak mało kto nawiązać serdeczny kontakt z publicznością. Efekty pirotechniczne i nadmiar wizualizacji? Niepotrzebne — kiedy gra się i śpiewa tak solidnie jak Lenny Kravitz, muzyka broni się sama — to ona była tu najważniejsza. Przez ponad 2,5 godziny Amerykanin serwował zgromadzonej w Łodzi publiczności największe przeboje i utwory z najnowszej, jedenastej już w swoim dorobku płyty.

Na otwarcie zaprezentował piosenkę „We Can Get It All Together”, by chwilę później płynnie przejść do jednego ze swoich hitów — „Fly Away”. Następnie można było usłyszeć m.in. „Fields Of Joy”, i „I Belong To You”. Trzeba przyznać, że umiejętność zmiany swojego charakterystycznego klimatu na scenie Lenny opanował do perfekcji — od spokojnych utworów, do których razem z artystą bujała się publiczność, przeszedł chwilę później do chociażby energetycznego „Are You Gonna Go My Way” z charakterystycznym riffem gitarowym.

Podczas występu nie zabrakło także m.in. „Low”, „Mr. Cab Driver”, „It Ain’t Over ‘Til It’s Over”, „Love Revolution”. Na koniec Lenny uraczył fanów kawałkami „Here To Love”, „Let Love Rule” i jako puenta — mocny akcent — „Again”. Tym właśnie utworem Lenny żegnał się z publicznością, którą zapewniał, że bardzo chciałby do naszego kraju jeszcze wrócić. I chyba miałby po co — fani przyjęli tę propozycję z ogromnym entuzjazmem. Tym bardziej, że sam artysta był dla nich podczas tego koncertu na wyciągnięcie ręki. Dosłownie. Kravitz w pewnym momencie zszedł ze sceny, by w charakterystycznym dla siebie nieco nonszalanckim stylu wejść na płytę areny i przez prawie 20 minut mozolnie przeciskając się przez tłum, robić sobie zdjęcia, zagadywać z fanami, których nazywał „przyjaciółmi”, rozdawać autografy i przybijać piątki. To musiało się podobać nie tylko publiczności, ale i samemu artyście, któremu w pewnym momencie ochrona dała sygnał, że może lepiej byłoby jednak wrócić na scenę. Lenny skwitował to rozłożeniem rąk i gestem mówiącym — „zostałbym, ale każą iść”. Ten moment o samym koncercie mówi sporo — był niespieszny jak sam Lenny, a jednak trzymał tempo, którym przyjemnie było z Amerykaninem podążać. Warto dodać, że całość przechadzki artysty po hali uzupełniało muzyczne tło grane przez fantastycznych muzyków Lennego, których on sam nazywał „rodziną i ludźmi, bez których nic by się nie udało”. Zwrócił także uwagę, że ojciec keyboardzisty pochodzi z Polski — spotkało się to z gromkimi brawami.

Łódzki koncert pokazał, że Kravitz jest w świetnej formie, rewelacyjnie czuje się na scenie, a jego styl, charyzma i sposób grania na żywo to energetyczna mieszanka wybuchowa. Miks rocka, funku, soulu i… tego trudnego do określenia „czegoś” co porywa tłum. Lenny to gwarancja muzycznej jakości, którą wczorajszym występem tylko przystemplował. Artysta dał z siebie wszystko, a fani w zamian oddali mu swoje serca. To był wspaniały wieczór pełen serdecznych emocji, które Kravitz przekazywał przez cały występ. I chociaż schodząc ze sceny wydawał się nieco zmęczony — miał do tego pełne prawo — naładował pozytywnie kilkunastotysięczną publiczność.

Magdalena Barczyk