Obserwuj w Google News

"Ostatni pojedynek", reż. Ridley Scott - Bóg, honor i kultura gwałtu [RECENZJA]

7 min. czytania
15.10.2021 21:06

"Ostatni pojedynek" 15 października 2021 roku trafił na ekrany polskich kin. Główne role grają w nim Jodie Comer, Adam Driver, Matt Damon i Ben Affleck. Czy warto go obejrzeć? Recenzujemy nowy film Ridleya Scotta.

"Ostatni pojedynek" recenzja
fot. Adam Driver i Matt Damon w filmie "Ostatni pojedynek"/materiały prasowe

Podczas rozprawy sądowej ofierze gwałtu zarzuca się kłamstwo, ponieważ wspomniała kiedyś, że sprawca jest przystojny. Jakże więc byłoby możliwe, by mężczyzna zmusił kobietę do stosunku, skoro uważała, że dobrze wygląda? Tym bardziej mężczyzna obyty i ceniony w towarzystwie - oczytany, inteligentny, który nie narzeka na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej?

"Ostatni pojedynek" to kolejny niesamowicie współczesny film, który przybierając historyczny kostium, prezentuje gorzką prawdę o dzisiejszym świecie. Fakt, że oparto go na autentycznych wydarzeniach z XIV wieku, czyni tę prawdę jeszcze trudniejszą do przełknięcia. Minęło 635 lat od momentu, gdy Jean de Carrouges i Jacques Le Gris stoczyli ostatni pojedynek sądowy w historii Francji, a kultura gwałtu nadal ma się świetnie.

Redakcja poleca

Ostatni pojedynek w średniowiecznej Francji

Akcja filmu "Ostatni pojedynek" rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu lat w drugiej połowie XIV wieku, w trakcie wojny stuletniej, jaką Francja toczyła z Anglią. Jean de Carrouges ( Matt Damon) jest potomkiem zamożnego, szanowanego normandzkiego rodu, który zawsze dzielnie staje do walki w imieniu króla. Jacques Le Gris ( Adam Driver) to przez wiele lat jego bliski przyjaciel. Nie ma za sobą potężnego nazwiska, jednak jego charyzma, intelekt i wykształcenie doprowadzają go na sam szczyt, do grona najbliższych towarzyszy ich wspólnego lennika - Pierre'a d'Alencona ( Ben Affleck), który jest kuzynem samego króla.

Im wyżej wspina się Le Gris, tym bardziej nienawistnie patrzy na niego de Carrouges. Ma ku temu swoje powody. D'Alencon daje swojemu towarzyszowi kolejne dobra i przywileje, i powierza mu kolejne ważne stanowiska. W końcu Le Gris sięga także po żonę de Carrougesa. Kiedy Marguerite (Jodie Comer) informuje męża, że została zgwałcona przez jego przyjaciela, de Carrouges zgłasza się do samego króla, żądając pojedynku na śmierć i życie. Nastoletni Karol VI (Alex Lawther) zgadza się z radością, nie mogąc doczekać się emocjonującego widowiska. Jean de Carrouges, broniąc honoru własnego i Marguerite, staje do walki przeciw Jacquesowi Le Gris, który twierdzi, że jest niewinny. Kto ma rację? O tym zdecyduje sąd boży. Zwycięzca ocali honor. Przegrany - straci wszystko. Jeśli będzie nim Jean de Carrouges, zginie nie tylko on, ale i Marguerite, która zostanie spalona na stosie za krzywoprzysięstwo. Kobieta nie chce jednak wycofać oskarżeń i do końca podtrzymuje, że została zgwałcona.

fot. "Ostatni pojedynek"/materiały prasowe

Sama przeciw wszystkim

Film Ridleya Scotta, do którego scenariusz napisali nagrodzeni Oscarem Ben Affleck i Matt Damon wraz z Nicole Holofcener, przedstawia opisaną historię z trzech perspektyw. Podzielony jest na trzy części, w ramach których poznajemy "prawdę Jeana de Carrougesa", "prawdę Jacquesa Le Gris" oraz "prawdę" przedstawioną oczami Marguerite. Twórcy "Ostatniego pojedynku" używają różnych punktów widzenia nie po to, by widz mógł zastanawiać się, kto tak naprawdę miał rację. Prawda leży po stronie Marguerite i co do tego nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości. Przez 2/3 filmu przyglądamy się jednak temu, jak całą historię postrzegają mąż kobiety i mężczyzna, który ją zgwałcił, by dotrzeć do sedna toksycznej męskości tkwiącej za fasadą deklaracji o Bogu, honorze i ojczyźnie, i skrywanej pod płaszczykiem romantycznych legend o kochankach zdobywających serca niewiast za wszelką cenę.

DF-23393_R
fot. "Ostatni pojedynek"/materiały prasowe

Jean de Carrouges widzi siebie jako wielkiego bohatera o złotym sercu, którego niepowodzenia są winą innych (głównie Le Grisa). Jest doskonałym wojownikiem, wiernym poddanym i dobrym mężem, który na wieść o krzywdzie zadanej jego żonie od razu rusza bronić jej honoru. Kiedy oglądamy historię z jego punktu widzenia, polski operator Dariusz Wolski ukazuje go majestatycznie górującego nad otoczeniem. Zupełnie inaczej niż wtedy, gdy patrzymy na niego oczami rywala. Wtedy jest tylko wojakiem, jakich wielu w planie ogólnym, co sprawia, że jego wyobrażenie o własnej wielkości czyni go śmiesznym.

Jacques Le Gris też ma o sobie bardzo dobre zdanie. Ma wyłącznie szczere intencje wobec swojego nieudolnego przyjaciela i martwi go, że ten tego nie dostrzega. Kiedy zakochuje się w jego żonie, również nie widzi w tym nic złego - w legendzie, którą śni na własny temat, jest bohaterem romansu - Tristanem i Lancelotem, w żadnym wypadku gwałcicielem. 

fot. "Ostatni pojedynek"/materiały prasowe

Dopiero w trzecim akcie twórcy przecierają nam oczy i ukazują, jak jest naprawdę. Jawi nam się obraz dwóch zadufanych w sobie prostaków, którzy wycierają sobie usta wzniosłymi hasłami, by nakarmić ego i ukryć swoje kompleksy oraz prawdziwe pobudki. De Carrouges od lat marzy, by zemścić się na dawnym przyjacielu za wszystkie swoje niepowodzenia. Gwałt na żonie traktuje jako osobistą zniewagę i kolejny zamach rywala na coś, co powinno należeć tylko do niego. Le Gris natomiast potrzebuje bezustannie udowadniać sobie swoją wartość tym, co uważa za podboje miłosne. W społeczeństwie, w którym żyje, normą jest bowiem uznawanie, że "nie" znaczy "tak", ucieczki to element gry wstępnej, a krzyki rozpaczy - krygowanie się mężatek wynikające z ich pobożności. Ciężko rozstrzygnąć, co jest gorsze i czemu trudniej jest się przyglądać - scenom gwałtu, którego dokonuje Le Gris, czy zachowaniu męża zgwałconej, gdy się o nim dowiaduje. Jedno nie ulega wątpliwości. Marguerite nie liczy się dla żadnego z nich i żaden z nich nie widzi w niej człowieka. Jest tylko jednym z elementów rywalizacji o to, kto ma większy... miecz.

fot. "Ostatni pojedynek"/materiały prasowe

Tymczasem Marguerite jako jedyna trzeźwo patrzy na rzeczywistość i widzi to, czego nie chcą dostrzegać mężczyźni zaślepieni pięknymi wizjami na swój własny temat. Jest też jedyną osobą, której zależy na prawdzie, ale która jednocześnie nie wstydzi się powiedzieć, że gdyby znała jej cenę, nie poszłaby za nią w ogień. Kobieta grana przez Jodie Comer jest bohaterką nie dlatego, że jest skłonna ponieść heroiczne poświęcenie. Ona wie, że to tylko kolejne wielkie słowa, którym szafują mężczyźni. Jej bohaterstwo polega na tym, że jako jedyna wśród wielu, które znalazły się w jej położeniu, decyduje się mówić. Bo wie, że milczenie dla kultury gwałtu jest tlenem, który umożliwia jej przetrwanie.

Oglądaj

Męski świat bez filtra

Aktorzy i aktorka wcielający się w bohaterów tego koszmarnego i zdecydowanie nie miłosnego trójkąta mieli do wykonania bardzo trudne zadanie. Każde z nich musiało trzykrotnie odegrać te same sceny, za każdym razem nadając im inny ton i wymowę. Poradzili sobie z tym koncertowo. Podobnie poradzili sobie kaskaderzy, którzy mieli w tym filmie sporo do roboty. Reżyser "Gladiatora" zadbał o to, by sceny walk wyglądały realistycznie, by były brudne, dosłowne i brutalne, unikając jednocześnie epatowania wymyślnymi formami przemocy, jak miało to miejsce np. w "Grze o tron". Tytułowy pojedynek jest potworny i nie ma w sobie cienia romantyzmu, co stanowi idealną przeciwwagę dla wydumanych legend o honorze i miłości, którymi karmią się mężczyźni, by czuć się ze sobą lepiej.

fot. "Ostatni pojedynek"/materiały prasowe

Film nie jest jednak wolny od wad. Dla współczesnego widza, który dzięki reżyserom pokroju Christophera Nolana wie, jak można obchodzić się z czasem na ekranie, oglądanie trzy razy tej samej historii jest na dłuższą metę nużące (tym bardziej, że do pokonania ma dystans prawie 160 minut). Ridley Scott w żaden sposób nie urozmaica seansu, nie żongluje wątkami, nie zaburza linearności narracji. Trzy razy cofamy się w czasie i trzy razy oglądamy ten sam film, różniący się tylko niuansami. Pomijając finałową scenę, reżyser nie buduje też tak naprawdę żadnego napięcia, które w produkcjach o bardzo podobnej tematyce, takich jak "The Morning Show" czy "Obiecująca. Młoda. Kobieta", ściskają za gardło i powodują wręcz fizyczny dyskomfort u widza. Reżyser "Obcego" zdecydowanie ma serce po właściwej stronie, jednak "Ostatni pojedynek" bardzo dobitnie dowodzi, że jest weteranem amerykańskiego kina - wprawionym w boju, świetnym technicznie, ale już nieco przykurzonym. Doskonale radzi sobie z odtwarzaniem średniowiecznego świata w każdym szczególe, ale to jednak trochę za mało jak na kino o 26 lat młodsze od "Bravehearta".

DF-06477_R
fot. "Ostatni pojedynek"/materiały prasowe

Powiew świeżości i wiatr zmian

Jeden z niewielu powiewów świeżości w "Ostatnim pojedynku" (ku wielkiemu zaskoczeniu) serwuje nam Ben Affleck w roli d'Alencona. Jego bohater jest ironiczny, szelmowski, pyszny i szalenie nowoczesny, a przy tym nadal pozostaje wiarygodną postacią historyczną. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to jedna z najlepszych kreacji w karierze 49-letniego gwiazdora. Świetnie radzi sobie też znany z "The End of Fuc**** World" Alex Lawther w roli Karola VI. Podobnie jak w przypadku Afflecka, on również nadaje swojej postaci współczesny ton, jednocześnie pozostając w roli średniowiecznego króla. Niestety, wśród pozostałych postaci drugoplanowych trudno znaleźć choć jedną bohaterkę, która przykuwałaby uwagę. Szkoda, bo choć to film o kobiecej sile, wszystkie kobiety poza Marguerite są tu potraktowane bardzo stereotypowo.

DF-36399_R
fot. "Ostatni pojedynek"/materiały prasowe

Powodem tego braku może być fakt, że tylko jedna z czterech osób odpowiadających za treść filmu, była kobietą. Tym bardziej należy jednak docenić to, że trzech mężczyzn (i to nie najmłodszych) zdecydowało odrzeć wyobrażenia o męskim świecie z patosu i obalić mity, na których opiera się nasz patriarchalny świat. Zdecydowali się wykrzyczeć z ekranu, że nie ma nic romantycznego w prześladowaniu, ściganiu i stosowaniu siły, by "zdobyć" kobietę, ani nic wzniosłego w odbieraniu jej podmiotowości i narażaniu jej, by poprawić swój wizerunek w oczach innych. To przykre, że tak wiele osób do dziś tego nie rozumie. Na szczęście wielu filmowców, podobnie jak Scott, Affleck i Damon, już się przebudziło i z roku na rok powstaje coraz więcej filmów i seriali, które docierają do masowej świadomości z właściwym przekazem. I choć walki podobne do tej, jaką stoczyła Marguerite, wciąż są przez ofiary przegrywane, kultura gwałtu doczeka się swojego kresu. Zwycięstwo jest coraz bliżej.

Ocena: 7/10

RadioZET.pl