Obserwuj w Google News

"Annette": Ron i Russell Mael - rozmowa ze scenarzystami i kompozytorami fimu Leosa Caraxa [WYWIAD]

9 min. czytania
20.08.2021 14:20

“Annette” francuskiego reżysera Leosa Caraxa, nagrodzony podczas  festiwalu w Cannes laurem dla najlepszego reżysera, zawitał właśnie oficjalnie w polskich kinach. Podczas festiwalu mieliśmy przyjemność porozmawiać z braćmi Ronem i Russellem Maelami, członkami grupy muzycznej Sparks oraz scenarzystami i kompozytorami filmu. Nasza rozmowa dotyczyła wątków autotematycznych, współpracy z Leosem Caraxem, zaskakującej roli kukiełki oraz różnicy między albumami Sparks a filmem pełnometrażowym.

Annette - kadr z filmu
fot. materiały prasowe Gutek Film

„Annette” to nietypowy filmowy musical, opowiadający o losach pewnej hollywoodzkiej pary: komika stand-upu i śpiewaczki operowej. Poprzez opowieść o ich miłości i przeciwnościach losu, którym muszą stawić czoła, przyglądamy się szeregowi problemów współczesnego showbiznesu. Produkcja zaskakuje swoim stylem i sposobem prowadzenia historii. Obraz podzielił publiczność w Cannes, ale film finalnie wrócił z festiwalu z laurem dla najlepszego reżysera. 

Redakcja poleca

"Annette": Ron i Russell Mael o pracy nad filmem [WYWIAD]

Michał Kaczoń, Radio ZET: Przyglądając się waszej dotychczasowej twórczości – już od dawna posiadała ona element sztuki kinematograficznej. Wasze wideoklipy zrobione są z filmowym rozmachem, a wy wielokrotnie wcielaliście się w różnorodne postaci, pokazując swój aktorski talent. Czy “Annette” jest zatem zwieńczeniem wymarzonej drogi do powstania filmu pełnometrażowego Sparks?

Ron Mael: Myślę, że tak. Mam zresztą wrażenie, że nad każdym albumem Sparks pracujemy w sposób przypominający pracę nad filmem – ważna jest dla nas historia i strona wizualna. Dodatkowo już od dawna planowaliśmy stworzyć musical filmowy, ale z różnych powodów żaden z dotychczasowych pomysłów się nie ziścił. To spełnienie marzeń, że z “Annette” się rzeczywiście udało. I to jeszcze w tak wspaniały sposób – by film otwierał festiwal w Cannes

Russell Mael: Co ciekawe – w wypadku “Annette” pierwotnie myśleliśmy o tym projekcie jako o nowym albumie Sparks. Chcieliśmy pobawić się formą i stworzyć linearną, narracyjną opowieść, a nie jedynie “zbiór piosenek”. Mieliśmy nawet koncepcję, że wyruszymy z tym projektem w trasę, aby przedstawić Sparks w innej, nowej formie. Ja wcielałbym się w rolę Adama Drivera, a Ron w postać Dyrygenta. Na scenie dołączałaby do nas śpiewaczka operowa.

Tak się jednak złożyło, że kiedy skończyliśmy pisać ten projekt, w 2014 roku, pojechaliśmy do Cannes. Tam poznaliśmy Leosa Caraxa, który wykorzystał jeden z utworów Sparks w swoim poprzednim filmie –  “Holy Motors”. Świetnie nam się rozmawiało i po powrocie do Los Angeles nadal ze sobą pisaliśmy. Postanowiliśmy wysłać mu scenariusz “Annette”. Nie liczyliśmy, że coś z tego wyniknie, po prostu wiedzieliśmy, że jest fanem i chcieliśmy poznać jego opinię na temat naszego pomysłu. Okazało się jednak, że odpisał nam niemal natychmiast, chwaląc tekst. Po paru tygodniach odezwał się ponownie, mówiąc, że przemyślał sprawę i chce, by “Annette”  była jego następnym filmem. Od tego momentu zaczął się długotrwały proces pracy oraz prób znalezienia odpowiednich partnerów, dzięki którym ten projekt mógłby w ogóle powstać. Leos był w niego zaangażowany równie silnie, co my. Mieliśmy wiele szczęścia, że scenariusz tak bardzo mu się spodobał i oddziaływał na niego na tak osobistym poziomie, że od razu mocno wszedł w ten projekt.

Jak bardzo zmienił się, gdy Leos Carax oficjalnie do niego dołączył?

Ron: Główne założenia narracyjne tej historii nie zmieniły się szczególnie. Leos poprosił jedynie o dwa bądź trzy dodatkowe utwory. Chciał też dodać kilka bardzo konkretnych linijek dialogowych, które bardzo pasowały mu do tego projektu. Poza tym byliśmy miło zaskoczeni, że ta historia w swojej oryginalnej formie tak silnie działała na niego emocjonalnie. Zwykle w swoich wcześniejszych filmach, miał większy wpływ na scenariusz, więc fakt, że tak mocno zawierzył naszym oryginalnym pomysłom, był niezwykłym komplementem.

Dlaczego zdecydowaliście się rozpocząć film autotematycznymi scenami, podkreślającymi, że “zaraz będziemy oglądać film”? Co kryło się za tym pomysłem?

Russell: Ten pomysł był obecny już w pierwotnej wersji scenariusza. Chcieliśmy w ten sposób już na samym początku pokazać, że istnieją różne formy musicalu filmowego. Nie każdy z nich musi być podnoszącą na duchu opowieścią, w której występuje dużo choreografii, a ludzie tańczą na ulicach. Chcieliśmy pokazać, że będziemy bawić się formą filmową i niekoniecznie iść utartymi ścieżkami.

Ron: Chcieliśmy też w ten sposób przypomnieć widzowi, że ogląda film. Wyrwać go z jego strefy komfortu i naturalnego wciągania się w fabułę, i przypomnieć mu, że obcuje z dziełem kultury. Podobała nam się taka zabawa z oczekiwaniami

Russell: Miał to być też komentarz, dotyczący filmu, który oglądamy. Z tego samego powodu w dalszej części obrazu znalazły się sceny rozmowy komika z widownią, która mu odpowiada, czy końcowa sekwencja “The End”, którą możemy oglądać na napisach końcowych. Wszystkie te zabiegi miały być sposobem na wejście w dialog z widownią i grą z utartymi schematami opowiadania.

Annette - wywiad ze SPARKS
fot. fot. materiały prasowe Gutek Film

Byliście obecni na planie?

Russell: Tak. Po tak długim czasie, spędzonym nad tym projektem, chcieliśmy po prostu zobaczyć, jak w końcu zostaje on zrealizowany. Chodziło bardziej o własną satysfakcję niż jakikolwiek rodzaj nadzoru. Zaufaliśmy w pełni Leosowi i jego wizji, więc nie było ku temu potrzeby. Zresztą wszystko, co mogliśmy ustalić, ustaliliśmy już wcześniej. Przed zdjęciami spotkaliśmy się z aktorami i przedyskutowaliśmy konkretne wybory stylistyczne. Pamiętam, jak rozmawialiśmy z Adamem (Driverem – przyp. red.) i dyskutowaliśmy na temat bardziej naturalistycznego sposobu ekspresji w śpiewie. Zależało nam, by to był właśnie naturalny rodzaj melorecytacji, a niekoniecznie broadwayowski rozmach. Adam od razu zrozumiał naszą intencję.

Będąc więc już na samym planie, gdzie dzieje się tak wiele rzeczy, nie dodawaliśmy już własnych elementów do tego twórczego chaosu. Staliśmy po prostu z boku, ciesząc się, że możemy chłonąć atmosferę  i oglądać, co dzieje się wokół.

Musical ma bardzo długą tradycję w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego zdecydowaliście się, że najlepszym wyborem dla opowiedzenia tej historii będzie więc reżyser pochodzący z Europy?

Ron: Myślę, że nasz musical ma więcej wspólnego z dziełami Jacquesa Demy’ego (francuskiego reżysera filmowego, którego najsłynniejszy film – “Parasolki z Cherbourga” był nominowany do dwóch Oscarów – przy. red.), aniżeli z klasycznym hollywoodzkim musicalem. Może nie tyle pod względem muzycznym czy stylistycznym, ale w tym znaczeniu, że wszystko zrobione jest w bardziej naturalistyczny, namacalny sposób. Tak, jak chociażby w “Parasolkach z Cherbourga“ – nie ma tu tradycyjnie rozumianej choreografii, ani tej cukierkowej otoczki, z którą zwykle kojarzą się hollywoodzkie musicale. Podobne jest zaś to, że dostajemy tu prawie nieprzerwany ciąg piosenek.

Russell: Można powiedzieć, że nasz film opowiada o hollywoodzkiej parze, ale w mało hollywoodzki sposób.

Marion Cotillard w filmie
fot. fot. materiały prasowe Gutek Film

No właśnie – para ze świata Hollywood, a więc i problemy ze świata showbiznesu. Chciałem w związku z tym zapytać o moment, który niejako nawiązuje do ruchu #MeToo. Dlaczego było tak ważne, by ten fragment znalazł się w filmie?

Russell: To dziwne, bo gdy pisaliśmy “Six Women Have Come Forward” (pol. “Sześć kobiet przerwało milczenie”) te kilka lat temu, mało kto jeszcze słyszał o #MeToo. Tego rodzaju oskarżenia i procesy działy się już wtedy w Hollywood, choć nie na taką skalę, jak po 2017 roku. Zaskakujące było więc napisać na ten temat tak dawno temu i zobaczyć, jak mocno współgra to z obecnymi wydarzeniami.

Ron: Cieszymy się też, że ten temat został odpowiednio potraktowany w filmie. Nie jest to zresztą coś, do czego łatwo dodać element komediowy.

Redakcja poleca

[UWAGA: W następnym pytaniu zdradzamy element fabuły] Chciałem zapytać o użycie kukiełki. Skąd wziął się ten pomysł i dlaczego był to dla was tak ważny element świata przedstawionego?

Russell: Dziecko było obecne już w oryginalnej wersji scenariusza. W pierwotnej wersji - tej, którą chcieliśmy wystawiać jeszcze na scenie, podczas koncertów - mielibyśmy ograniczony budżet, więc zastanawialiśmy się jak najlepiej ograć ten motyw. Myśleliśmy nawet, żeby użyć lalki, która przemieszczałaby się w wózku dziecięcym i w ten sposób reprezentowała to małe dziecko.

Kiedy projekt ewoluował w film, Leos również zaczął zastanawiać się nad tą koncepcją i bawić z pomysłem, czy może rzeczywiście nie wykorzystać kukiełki dla reprezentacji tej postaci. Finalnie właśnie na tym stanęło. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że tak się stało, bo ten element nie tylko dodaje kolejną warstwę interpretacyjną do tej historii, ale też czyni z tego filmu coś całkowicie unikatowego. Dzięki temu mamy kolejny element zabawy z widzem, który nie wie co zrobić z taką informacją. Nie wie, czy może zaufać zmysłom. Bohaterowie traktują bowiem kukiełkę jak prawdziwe dziecko, co tylko wzmaga to poczucie zagubienia odbiorcy. Chociażby w scenie, w której Ann kręci piruety, trzymając Annette w rękach. To kolejna celowa zabawa z widzem.

Ron: Dodatkowo, dzięki temu, że w filmie występuje kukiełka, dostajemy też niezwykle poruszającą, przejmującą scenę pod sam koniec. To również była decyzja Leosa i wydaje mi się, że w piękny sposób zwieńczył on tę metaforę.

Wkrótce na ekranach pojawi się film dokumentalny Edgara Wrighta “The Sparks Brothers”, w którym reżyser przygląda się historii zespołu. Czy możecie zdradzić coś na temat tego projektu?

Russell: Jedną z rzeczy, które Edgar Wright chciał zrobić z tym filmem, to pomóc rozpowiedzieć, że istnieje taki zespół jak Sparks. Film zadebiutował już kilka tygodni temu w Ameryce i spotykamy się z bardzo żywymi reakcjami. Najczęstszą z nich jest ta, zwłaszcza wśród fanów muzyki: “Jak to się stało, że nie wiedziałem, że istnieje taki zespół, który ma już 25 albumów na swoim koncie?”. Dzięki filmowi coraz więcej ludzi dowiaduje się o naszej muzyce, zaczyna słuchać naszych albumów i przekonuje się, że jest to coś, co rzeczywiście im się podoba. Więc ten film zdecydowanie pomógł w szerzeniu informacji na temat zespołu.

Tym, co było w szczególności wspaniałe w tej współpracy to także fakt, że Edgar chciał pokazać cały przekrój naszej historii i traktował każdy z albumów - nawet te, które nie dotarły do tak wielu ludzi, bądź nie osiągnęły większego sukcesu komercyjnego, z tym samym podejściem. Nie ma tu momentu, w którym pada zdanie “Oto Złota Era Sparks, a teraz możemy ruszać dalej”. Każdy album zostaje należycie przedstawiony i skomentowany. Według Edgara każdy krążek składa się bowiem na historię zespołu i doprowadził nas do momentu, w którym znajdujemy się teraz. Jego zdaniem to, co robimy teraz, jest równie istotne, jak to, co robiliśmy wcześniej. Uważa też, że to pewien ewenement, że na takim etapie naszej kariery, wciąż udaje nam się przekraczać granice i robić nowe rzeczy. Bardzo miło jest słyszeć takie rzeczy.

Jest nawet taki moment w tym filmie, w którym Flea z Red Hot Chilli Peppers zachwyca się albumem “Introducing Sparks”, o którym nie wiedzą nawet najbardziej zagorzali fani zespołu. Robi to w wyjątkowo entuzjastyczny, niemal przerysowany sposób (śmiech). Dzięki temu dokumentowi jednak nawet krążki, które przeszły nieco niezauważone, będą na nowo dostrzeżone i ponownie ocenione, więc jesteśmy z tego niezwykle zadowoleni.

Adam Driver w filmie
fot. fot. materiały prasowe Gutek Film
Redakcja poleca

Czy możecie zdradzić, jak doszło do stworzenia waszego charakterystycznego image’u? Z jednej strony stylówka à la Charlie Chaplin, Buster Keaton, a z drugiej bardziej rockowe wcielenie. Po dziś dzień korzystacie w końcu z tego wypracowanego na początku stylu.

Russell: Teraz już jest za późno na zmiany (śmiech).

Ron: Tak, to prawda. Teraz już nie bardzo możemy to zmienić. Wszystko zaczęło się w latach 70., gdy zaczynaliśmy nagrywać muzykę. Na samym początku jeszcze jako pięcioosobowy zespół. Mieszkając w Los Angeles, byliśmy bardzo zapatrzeni w brytyjską scenę muzyczną, szczególnie w takie grupy jak The Kinks czy The Who. Kiedy zaczynaliśmy każdy chciał więc emanować taką “brytyjską energią” na scenie. Dla mnie to było trudniejsze. Nie było nic, co mógłbym zrobić, żeby pasować do tego wzorca rockmana. Postanowiłem więc pójść w przeciwną stronę do tego, co robiła reszta zespołu i postawiłem na większy spokój, niemal stoicyzm, co zresztą i tak jest bliższe mojej naturze. Kiedy przeprowadziliśmy się do Wlk. Brytanii i zaczęliśmy występować w telewizji, stacje bardzo szybko to podchwyciły. Byłem zaskoczony bardziej niż inni, że właśnie ten element tak silnie działa na ludzi. Tak naprawdę na scenie widać naszą prawdziwą naturę, przefiltorwaną i podbitą jednak przez fakt, że znajdujemy się na scenie, więc wszystko jest po prostu “bardziej” niż w rzeczywistości.

Czy byłeś poirytowany, gdy zaczęto porównywać twój styl do “wyglądu Hitlera”?

Russell: Tak. Muszę jednak przyznać, że gdy John Lennon to powiedział, to miałem pewien dysonans. Pomyślałem sobie, że nie lubię komentarza, ale został w końcu wypowiedziany przez samego Johna Lennona (śmiech). Po latach dotarło do mnie jednak, że jeśli mój wygląd staje się centralnym elementem narracji o zespole, odciągającym uwagę od dokonań muzycznych, to może czas po prostu zapuścić inne wąsy? (śmiech).

Musical “Annette” Leosa Caraxa z Adamem Driverem i Marion Cotillard, na bazie scenariusza Rona i Russella Maelów, trafi do polskich kin już w piątek 20 sierpnia.

Czytaj także:  „Introducing, Selma Blair”: wstrząsający film o słynnej aktorce – zwiastun i mini-recenzja [WIDEO]

*Sparks - duet muzyczny z Los Angeles. Ron i Russell Maelowie tworzą muzykę od 1976 roku, z każdym kolejnym albumem eksperymentowali z formami muzycznymi. Ich styl określa się często jako mieszankę glam rocka, muzyki elektronicznej i popu. W ciągu ponad 50 lat kariery wydali 25 albumów.