0
topscrollRun:
Obserwuj w Google News

Naukowiec i...okultysta. Dzięki niemu wysyłamy rakiety w kosmos

Redakcja
7 min. czytania
07.05.2018 18:54

Fascynująca historia życia i zagadkowej śmierci Jacka Parsonsa to najlepszy dowód na to, że czasem najbardziej zaskakujące połączenia zainteresowań potrafią dać najciekawsze efekty.

Naukowiec i...okultysta. Dzięki niemu wysyłamy rakiety w kosmos
fot. JPL mat. archiwalne

Naukowiec zafascynowany okultyzmem

Jack Parsons to jeden z pionierów przemysłu rakietowego - bez jego pracy nad pierwszym otrzymanym stałym paliwem rakietowym nie podziwialibyśmy chociażby ostatniego widowiskowego startu rakiety SpaceX. Człowiek, który po godzinach fascynował się okultyzmem i arkanami czarnej magii, w ciągu dnia współtworzył słynne The Jet Propulsion Laboratory (Laboratorium Napędu Odrzutowego), jedno z największych centrów badawczych NASA. Pracujący w nim dziś badacze są odpowiedzialni min. za zdalne prowadzenie bezzałogowych misji Agencji - jednak kiedy Parsons je zakładał (zdjęcie poniżej pochodzi właśnie z tego okresu), kosmiczne loty zdecydowanie należały jeszcze do kategorii science-fiction. Być może nic więc dziwnego w tym, że zakochany w futurystycznej wizji świata naukowiec wsiąkł w środowisko związane z dziwacznymi, magicznymi rytuałami o silnie seksualnym podtekście...

parsons
fot.

Co magia ma wspólnego z nauką, czyli historia zamiatana pod dywan

Postać badacza do dziś stanowi spory problem dla środowiska naukowego. Przez lata historię Parsonsa zamiatano pod dywan - kojarzono go w końcu z ruchem Ordo Templi Orientis, znanym obecnie jako OTO (Zakon Świątyni Wschodu, lub rzadziej Zakon Wschodnich Templariuszy). Założył je Aleister Crowley (poniżej możecie zobaczyć jego fotografię w rytualnym stroju), uzależniony od heroiny pisarz, specjalizujący się w profanacji wszelkich uznawanych w jego czasach świętości. To właśnie jego charyzmatyczna postać w późnych latach 30stych ubiegłego wieku przyciągnęła Parsonsa na organizowane przez sektę spotkania. Odbywające się w pobliżu Los Angeles "Msze Gnostyckie" bezpośrednio uderzały w autorytet Kościoła Katolickiego. Wokół pokrytego hieroglifami ołtarza skupiali się "wierni", zagryzający okolicznościowe wino ciastkami wypiekanymi z dodatkiem krwi menstruacyjnej, podczas gdy Crowley wyłaniał się w wyeksponowanej na scenie trumny, aby rozpocząć rytualne odczyty poezji i tajemnicze akty seksualne. Dwudziestoczteroletniego wówczas Parsonsa szybko pochłonęła idea Thelemy, religijno - filozoficznego systemu autorstwa Crowleya, który w 1904 roku spisał jej założenia w swojej Księdze Prawa (Liber AL vel Legis). Trudno się dziwić - solidnym fundamentem skupionej wokół Aleistera społeczności było przekonanie o istotnej roli seksu w magicznych rytuałach. Perwersyjne zachcianki "wiernych" miały pomagać im w przedostaniu się na wyższy poziom świadomości. Wyznawcy Thelemy wierzyli w radykalny indywidualizm i hedonizm, prowadzący do "poszerzenia granic percepcji". Oczywiście swój udział w rytuałach miały też liczne rodzaje substancji odurzających, jak i alkohol. Taki sposób spędzania wolnego czasu przez Parsonsa nie mógł umknąć uwadze kolegów na Caltechu (jedna z najważniejszych uczelni technicznych na świecie), gdzie naukowiec wtedy studiował, współtworząc słynny Suicide Squad. Nie byli zachwyceni.

parsons suicide squad
fot.
crowley
fot.

"Suicide Squad" czyli początki przemysłu rakietowego

Wdzięczną nazwę "Suicide Squad" zawdzięczał ogromnemu ryzyku, jakie podejmowali jego członkowie, testując prototypy rakiet, które podłożyły podwaliny pod współczesny przemysł rakietowy. Grupę Parsons załozył razem z Frankiem Malina - ponieważ w tamtych latach uniwersytety nie przewidywały kierunków związanych z przemysłem kosmicznym, studenci sami zgłosili się z prośbą o jego utworzenie. Nie traktowano ich z początku poważnie - stąd właśnie nazwa grupy. Z perspektywy uznanych fizyków wybryki młodych naukowców były proszeniem się o śmierć w trakcie eksplozji. Jak na ironię, w takiej właśnie zginął w końcu Parsons - jednak dopiero, gdy skończył 37 lat. Lata wcześniej kpił z niebezpieczeństwa, regularnie melorecytując hymn autorstwa Crowleya podczas testowych startów budowanych przez badaczy prototypów rakiet - znajdziecie go poniżej. Większość jego współpracowników nie traktowała jednak okultystycznych sympatii Parsonsa poważnie - pobłażali ekscentrycznym zachowaniom geniusza ze względu na jego ogromne zdolności. To Parsons jako jedyny nie ustawał w pracach nad otrzymaniem stałego paliwa rakietowego - z ogromnymi sukcesami na koncie w tym zakresie. Wszystko jednak do czasu - o ile komunistyczne sympatie, jakie przejawiało wielu studentów Caltechu tamtych lat były powszechnie tolerowane, o tyle już mariaż nauki z magią rzucał cień na całą skupioną wokół rakiet społeczność, podważając autorytet całej dziedziny, starającej się właśnie o jej poważne potraktowanie przez środowisko naukowe i nie tylko.

Seks, narkotyki, czarna magia i...wojsko?

W 1941 roku ciężka praca Parsonsa, Maliny i innych się opłaciła - rakiety ich pomysłu zaczęli sprzedawać na potrzeby przemysłu wojskowego. Założone przez nich Aerojet Engineering Corporation pozwoliło Jackowi ufundować pierwszy oddział wspomnianego wcześniej The Jet Propulsion Laboratory, którym potem zaopiekowało się NASA. Naukowcy, którzy wcześniej kpili z wizji Parsonsa, zaczęli prosić go o możliwość dołączenia do firmy. Zdobyty niespodziewanie szacunek i sława nie odciągnęły jednak Parsonsa od OTO. Wręcz przeciwnie, zarobioną fortunę zainwestował min. w okazałą, drewnianą rezydencję, do której przemieszczono główną siedzibę ugrupowania. Crowley zaufał Parsonsowi nawet na tyle, aby powierzyć mu przewodnictwo nad lokalną częścią OTO. "The Parsonage", bo taki przydomek nadano posiadłości, było mrocznym centrum nieustającej nigdy zabawy na pograniczu szaleństwa. Żona wciąż współpracującego z Parsonsem Maliny wspomina miejsce z lekkim przerażeniem: "Atmosferą przypominało to dziwaczny bal kostiumowy, rodem z filmów Felliniego. Groteskowo umalowane kobiety spowite w togi, albo poprzebierane za zwierzęta, tłumy ludzi w maskach, przewijających się po całym domu...Mój mąż zwykł przewracać na to wszystko oczami, tłumacząc, że Parsons już tak po prostu ma - fascynują go rzeczy mroczne i dziwne". To właśnie te skłonności zaprowadziły Parsonsa do drzwi naukowego postępu, a także umożliwiły mu wiarę w rzeczy uważane wtedy przez badaczy za zwyczajnie niemożliwe do osiągnięcia. Obserwując ścieżkę kariery naukowca łatwo jednak zauważyć, kiedy zaczęły się prawdziwe kłopoty - pomimo kolejnych odkryć Parsonsa w końcu nawet jego najzagorzalsi fani zaczęli go izolować w obawie przed jego nieobliczalnością. "Zbyt dziwny", "genialny ale niepokojący", "prawdziwy szalony naukowiec" - takie opinie o gospodarzu tajemniczej posiadłości mieli nawet jego goście, wśród których nie brakowało ekscentrycznych postaci. Pisarze science-fiction, naukowcy studiujący nietypowe dziedziny, okultyści, magicy i inni łaknący niecodziennych, podlanych onirycznym sosem rozrywek tłumnie ściągali do domu, w którym kilka lat później Parsons miał zginąć. Reputacja, jaką się wtedy cieszył nie miała dobrego wpływu na podpisane przez firmę kontrakty z wojskiem. Kiedy jednak zwracano mu na to uwagę, reagował autentycznym zdziwieniem - naukę, technologię i magię traktował jak dwie strony tej samej monety, a kontrast pomiędzy nimi uważał za swoje główne źródło inspiracji.

"Człowiek - enigma" i fatalne zauroczenie

Ciągłe oscylowanie pomiędzy dwoma, tak od siebie różnymi światami nie pozostało jednak bez wpływu - Parsons coraz częściej przekraczał granice. Odwiedzających go naukowców witał z owiniętym wokół ramion wężem, a nawet najbliżsi przyjaciele przyznawali, że jest "człowiekiem - enigmą". Regularnie oskarżano go także o niestosowne komentarze pod adresem zatrudnionych w Aerojecie sekretarek, które miał wabić narkotykami do swojej posiadłości. W pracy pojawiał się wiecznie spóźniony, nierzadko przemoczony i zmęczony, jakby nie spał całą noc, kąśliwy dla współpracowników traktował laboratorium jak prywatny plac zabaw. Kiedy podczas jednego z programów badań w ramach zamówionego kontraktu postanowiono wypróbować paliwo, którego składu Parsons nie zaaprobował, ten niewiele myśląc wysadził cały jego zapas w powietrze - zupełnie tak, jakby nadal była to tylko kolejna zabawa Suicide Squadu. Wybuch przyniósł olbrzymie straty, a także przyciągnął uwagę FBI, które wszczęło śledztwo w sprawie eksplozji. To w końcu przeważyło szalę i w 1943 roku Parsonsa wyproszono ze środowiska, które sam zbudował - inni badacze nie chcieli z nim współpracować, a własna firma zaproponowała mu odkupienie jego udziałów, pod warunkiem, że zgodzi się odejść. Parsons przystał na takie rozwiązanie, po czym, jak łatwo się domyślić, rzucił się w jeszcze większy wir zabawy i magii. To właśnie wtedy na jego drodze stanęła postać, która ostatecznie poprowadziła go do zguby. Autor powieści science-fiction, L. Ron Hubbard, miał opinię fantasty i sprytnego manipulatora - szybko oczarował przeżywającego stratę trzydziestolatka, mamiąc go opowieściami o wywoływaniu duchów...

FBI
fot.

Eksperymenty na pograniczu okultyzmu i nauki

O ile wcześniejsze fascynacje okultyzmem Parsonsa skręcały w stronę praktyk vodoo i magicznych rytuałów, o tyle teraz nabrały demonicznego zabarwienia. Naukowca ogarnęła obsesja nawiązania kontaktu z "drugą stroną" i ściągnięcia na ziemię duchów i pogańskich bogów. Nawet pozostali członkowie OTO zaczęli obawiać się o zdrowie psychiczne mężczyzny. "Z jego naiwnym podejściem jest idealną ofiarą. Hubbard wciąga go w swoją grę, a on jak słaby głupiec idzie za nim na ślepo" - alarmował Crowley w 1945 roku, po jednym z długich i wyczerpujących rytuałów, jaki odprawił Parsons pod przewodnictwem Hubbarda. Tygodniami usiłowali przywołać boginię, śpiewając rytualne hymny, przelewając krew zwierząt i rysując okultystyczne symbole bronią w powietrzu... Poniżej możecie sami zobaczyć fragment lekko niepokojącego wiersza, napisanego dla bogini przez naukowca. Jeszcze w tym samym roku Hubbard porzucił Parsonsa, uciekając z jego partnerką i 20 tysiącami dolarów majątku, jaki pozostał badaczowi ze sprzedaży udziałów we własnej firmie. Mężczyzna wpadł w spiralę depresji i długów, z których próbował wyjść zdobywając prace w zespołach badawczych, zajmujących się rozwojem przemysłu rakietowego. Choć ten nie powstałby bez jego pomocy, teraz traktował go po macoszemu - panujące aktualnie nastroje polityczne podsycały zmowę niechęci wokół Parsonsa, któremu zarzucano udział w "seksualnej sekcie". FBI stale śledziło jego poczynania, nieufne co do intencji "szalonego naukowca". Po utracie ubezpieczenia badacz podejmował się praktycznie każdej pracy - od naprawy samochodów do konstrukcji ładunków wybuchowych wykorzystywanych do tworzenia efektów specjalnych w hollywoodzkich produkcjach. Mimo osobistego upadku, przez wielu uważanego za skutek obłędu, do końca upierał się, że jego naukowe prace są równie ważne, co jego dokonania w świecie magii. Eksperymenty na pograniczu okultyzmu i nauki kontynuował w pustej już posiadłości. Tam też zginął - potężna eksplozja nie zabiła go jednak od razu. Kiedy policja dotarła na miejsce, znalazła Parsonsa z połową oderwanej twarzy, umierającego wśród stosu naukowych publikacji, kartek z narysowanymi pentagramami, chemicznymi formułami i okultystycznymi rysunkami. Dokładnych okoliczności zagadkowej śmierci nigdy nie udało się ustalić - w jej chwili Parsons miał zaledwie 37 lat a jego mroczną historię świat nauki miał ujawnić dopiero wiele, wiele lat później...

parsons wiersz
fot.

RadioZET.pl/źródło:Motherboard/AG

TO TAKŻE MOŻE CIĘ ZAINTERESOWAĆ:

Wspólna misja NASA i SpaceX: teleskop TESS rusza na orbitę

Japonia szykuje egzekucję 13 członków sekty