Monika Richardson przeżyła horror podczas urlopu. "Zaczęłam krzyczeć"
Monika Richardson łamała obowiązujące przepisy, by odzyskać zagubiony sprzęt sportowy. Po wszystkim zdała internautom relację z koszmarnego pobytu na jednym z polskich lotnisk. "Przestroga, trochę wbrew świątecznej atmosferze" — napisała na Instagramie.
![Monika Richardson przeżyła horror podczas urlopu. "Zaczęłam krzyczeć"](https://gfx.rozrywka.radiozet.pl/var/radiozetrozrywka/storage/images/plotki/monika-richardson-przezyla-horror-podczas-urlopu-zaczelam-krzyczec/20188970-1-pol-PL/Monika-Richardson-przezyla-horror-podczas-urlopu.-Zaczelam-krzyczec_content.jpg)
Zima to wspaniała okazja, by wybrać się na krótki urlop — najlepiej w góry. Ci, których na to stać, najchętniej udają się wówczas za granicę, gdzie podobno można liczyć na lepsze warunki na narciarskich stokach i w hotelach, a w dodatku poznać obcą kulturę. Ta opcja nie jest jednak zupełnie pozbawiona wad. Taki wyjazd wymaga odpowiedniej organizacji, dokładnego planowania i przede wszystkim cierpliwości. I nawet wtedy, gdy wszystkie z tych wymogów zostaną spełnione, pozostaje ryzyko, że coś pójdzie nie tak.
O tym, w jaki sposób wyjazd za granicę może zmienić się w prawdziwy koszmar, opowiedziała niedawno Monika Richardson. Okazuje się, że nawet gwiazdy czasami mają pecha.
Monika Richardson przeżyła koszmar. "Zaczęłam krzyczeć"
Grudniowe wyjazdy na narty stały się tradycją Moniki Richardson. W tym roku dziennikarka podbijała stoki na Andorze. Zapewne szykując się do wylotu, Richardson marzyła o bajkowych krajobrazach, doskonałej pogodzie i cudownych ludziach. Na pewno nie przyszło jej wówczas do głowy, że urlop może zepsuć jej... obsługa lotniska.
W obszernym instagramowym poście Richardson opisała swoje doświadczenia. Okazuje się, że w pewnym momencie sytuacja stała się na tyle dramatyczna, że dziennikarka zaczęła krzyczeć.
— Przestroga, trochę wbrew świątecznej atmosferze — zaczęła Monika Richardson.
— Niestety podróż w obie strony była koszmarem. Tak naprawdę, problemem nie była tania linia lotnicza, którą lecieliśmy, a to, jak zarządzane jest lotnisko Chopina. Przed wylotem z Warszawy staliśmy w kurtkach i czapkach narciarskich w zamkniętym, nagrzanym do niemożliwości autobusie przez 20 minut. W końcu zaczęłam krzyczeć — żaliła się.
Ostatecznie dziennikarka dotarła do celu swojej podróży. Niestety, kiedy podczas powrotu do Polski, los znowu z niej zakpił. Linie lotnicze zgubiły jej bagaż.
— W drodze powrotnej zginęły narty moje i ok. 20 innych uczestników. Cóż, zdarza się. Była prawie druga w nocy, więc z kwitkami bagażowymi rozjechaliśmy się do domów — tłumaczyła.
Ostatecznie zgubiony sprzęt udało się odzyskać, ale także w tym przypadku nie obeszło się bez nieprzyjemności. Kiedy Richardson zniecierpliwiła się, czekając na wydanie nart, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i... nielegalnie weszła do strefy odbioru bagażu.
— Czekałam 20 min, co chwilę dzwoniąc. W końcu ktoś odłożył słuchawkę. Weszłam więc całkowicie nielegalnie do strefy odbioru bagażu. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Odebrałam narty. Spytałam pięciu kobiet siedzących w biurze zagubionego bagażu, czy ich zdaniem wszystko odbyło się tak, jak powinno. Wzruszyły ramionami: — Robimy, co możemy — powiedziała jedna z nich — kontynuowała Richardson.
Można odnieść wrażenie, że wpis dziennikarki był nie tylko skargą na to, co spotkało ją podczas urlopu, ale także świadectwem tego, jakie standardy bezpieczeństwa obowiązują w Polsce.
— Pozostaje nadzieja, że w okresie świątecznym, nikt nie zechce wejść do strefy odlotów tego lotniska w zgoła innym, niż ja, celu. No ale dlaczego miałby chcieć? W końcu wojna jest aż za granicą…— zakończyła.
Źródła: RadioZET.pl/Instagram: @monikarichardson