Obserwuj w Google News

Monika Richardson przeżyła horror podczas urlopu. "Zaczęłam krzyczeć"

2 min. czytania
22.12.2022 21:54

Monika Richardson łamała obowiązujące przepisy, by odzyskać zagubiony sprzęt sportowy. Po wszystkim zdała internautom relację z koszmarnego pobytu na jednym z polskich lotnisk. "Przestroga, trochę wbrew świątecznej atmosferze" — napisała na Instagramie.

Monika Richardson przeżyła horror podczas urlopu. "Zaczęłam krzyczeć"
fot. JACEK DOMINSKI/REPORTER

Zima to wspaniała okazja, by wybrać się na krótki urlop — najlepiej w góry. Ci, których na to stać, najchętniej udają się wówczas za granicę, gdzie podobno można liczyć na lepsze warunki na narciarskich stokach i w hotelach, a w dodatku poznać obcą kulturę. Ta opcja nie jest jednak zupełnie pozbawiona wad. Taki wyjazd wymaga odpowiedniej organizacji, dokładnego planowania i przede wszystkim cierpliwości. I nawet wtedy, gdy wszystkie z tych wymogów zostaną spełnione, pozostaje ryzyko, że coś pójdzie nie tak.

O tym, w jaki sposób wyjazd za granicę może zmienić się w prawdziwy koszmar, opowiedziała niedawno Monika Richardson. Okazuje się, że nawet gwiazdy czasami mają pecha.

Redakcja poleca

Monika Richardson przeżyła koszmar. "Zaczęłam krzyczeć"

Grudniowe wyjazdy na narty stały się tradycją Moniki Richardson. W tym roku dziennikarka podbijała stoki na Andorze. Zapewne szykując się do wylotu, Richardson marzyła o bajkowych krajobrazach, doskonałej pogodzie i cudownych ludziach. Na pewno nie przyszło jej wówczas do głowy, że urlop może zepsuć jej... obsługa lotniska.

W obszernym instagramowym poście Richardson opisała swoje doświadczenia. Okazuje się, że w pewnym momencie sytuacja stała się na tyle dramatyczna, że dziennikarka zaczęła krzyczeć.

Przestroga, trochę wbrew świątecznej atmosferze — zaczęła Monika Richardson.

Niestety podróż w obie strony była koszmarem. Tak naprawdę, problemem nie była tania linia lotnicza, którą lecieliśmy, a to, jak zarządzane jest lotnisko Chopina. Przed wylotem z Warszawy staliśmy w kurtkach i czapkach narciarskich w zamkniętym, nagrzanym do niemożliwości autobusie przez 20 minut. W końcu zaczęłam krzyczeć — żaliła się.

Ostatecznie dziennikarka dotarła do celu swojej podróży. Niestety, kiedy podczas powrotu do Polski, los znowu z niej zakpił. Linie lotnicze zgubiły jej bagaż.

W drodze powrotnej zginęły narty moje i ok. 20 innych uczestników. Cóż, zdarza się. Była prawie druga w nocy, więc z kwitkami bagażowymi rozjechaliśmy się do domów — tłumaczyła.

Ostatecznie zgubiony sprzęt udało się odzyskać, ale także w tym przypadku nie obeszło się bez nieprzyjemności. Kiedy Richardson zniecierpliwiła się, czekając na wydanie nart, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i... nielegalnie weszła do strefy odbioru bagażu.

Czekałam 20 min, co chwilę dzwoniąc. W końcu ktoś odłożył słuchawkę. Weszłam więc całkowicie nielegalnie do strefy odbioru bagażu. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Odebrałam narty. Spytałam pięciu kobiet siedzących w biurze zagubionego bagażu, czy ich zdaniem wszystko odbyło się tak, jak powinno. Wzruszyły ramionami: — Robimy, co możemy — powiedziała jedna z nich — kontynuowała Richardson.

Można odnieść wrażenie, że wpis dziennikarki był nie tylko skargą na to, co spotkało ją podczas urlopu, ale także świadectwem tego, jakie standardy bezpieczeństwa obowiązują w Polsce.

Pozostaje nadzieja, że w okresie świątecznym, nikt nie zechce wejść do strefy odlotów tego lotniska w zgoła innym, niż ja, celu. No ale dlaczego miałby chcieć? W końcu wojna jest aż za granicą…— zakończyła.

Źródła: RadioZET.pl/Instagram: @monikarichardson