Obserwuj w Google News

Rosati o łódzkiej filmówce: przemoc i zazdrość o sukcesy studentów. Ujawniła nazwisko wykładowczyni

3 min. czytania
24.03.2021 17:21

Weronika Rosati opowiedziała o traumatycznych doświadczeniach ze Szkoły Filmowej w Łodzi. Aktorka wspomina strach, poniżanie i niszczenie wyróżniających się osobowości oraz pełne przemocy fuksówki. Podała nazwisko wykładowczyni, która miała ją gnębić. 

Weronika Rosati
fot. Rex Features/East News

Weronika Rosati dołączyła do grona aktorów, którzy publicznie opowiedzieli o przemocy w Szkole Filmowej w Łodzi i Akademiach Teatralnych. Po głośnym wpisie Anny Paligi zareagowali m.in. Dawid Ogrodnik, Maria Dębska i Zofia Wichłacz. W opowieściach kilkukrotnie pojawiło się nazwisko wykładowczyni Beaty Fudalej, która według oskarżających ją absolwentów miała działać przez strach, poniżanie i mobbing. W debacie poruszono także temat słynnych fuksówek. Z wielu relacji wynika, że zabawa inicjacyjna polegała na prymitywnych żartach i upokarzaniu świeżo upieczonych adeptów. Do przemocy przyznał się znany z "Bożego Ciała" Bartosz Bielenia

Redakcja poleca

Weronika Rosati wspomina przemoc w Szkole Filmowej w Łodzi 

Weronika Rosati dostała się na aktorstwo w wieku 19 lat. Miała za sobą szkołę Haliny i Jana Machulskich, którzy - jak podkreśla - "wierzyli w jej talent, wzmocnili wiarę w siebie i pomogli rozwinąć warsztat, inspirowali". Liczyła, że w łódzkiej filmówce rozwinie skrzydła, ale pedagodzy nie znosili takich jak ona. "Miałam więcej ról w moim résumé niż część moich wykładowców" - napisała Rosati, według której to "wyzwalało najniższe instynkty" w niektórych profesorach.

Wyżywali się na mnie i na innych psychicznie, a nawet na niektórych fizycznie (pamiętam, jednemu z moich kolegów kazano stać na scenie bez ruchu przez wiele godzin). W każdą niedzielę na początku roku emitowany był serial Ryszarda Bugajskiego ze mną w jednej z głównych ról u boku Bogusława Lindy i Krzysztofa Kolbergera. W każdy poniedziałek modliłam się, by wydarzył się cud, bym nie musiała iść na zajęcia i wysłuchiwać złośliwej krytyki mojego udziału w tym serialu i upokarzających komentarzy ze strony profesor Ewy Mirowskiej - wspomina Rosati. 

Nie będę publicznie wchodzić w więcej szczegółów różnych incydentów, ale traktowani byliśmy jak marionetki, a każda osobowość lub, broń Boże, oryginalność lub charakter była tępiona, poczucie własnej wartości zdeptane. Za niesubordynację (np. mój bunt wobec zakazu wyjazdu do domu na święta) spotkała mnie surowa kara w postaci ostracyzmu. Myślę, że szkoła ta naruszała wszystkie możliwe prawa człowieka - wyznaje aktorka. 

Piekło w filmówce pomogli jej przetrwać m.in. opiekun roku Wojciech Malajkat i pani profesor od prozy. 

Gwiazda opisała na Facebooku fuksówki - "miesiąc katowania, obrażania, nękania i pastwienia się nad młodymi, niedoświadczonymi jeszcze ludźmi".

Nie rozumiem, jak to jest możliwe, by już w czasach Me Too Movement nikt za to nie poniósł konsekwencji. Na Boga, za takie nadużycia i łamanie praw człowieka, jakie miały miejsce na fuksówce, gdyby to się działo w USA, sprawcy byliby skończeni zawodowo i pociągnięci do odpowiedzialności prawnej - zaznacza Rosati i dodaje, że z racji swojej medialnej sławy była ulubienicą fuksujących.

Uciekłam. Dosłownie. Pod pretekstem urlopu dziekańskiego, by grać w serialach i filmach. Uciekłam na drugi koniec świata do szkoły Lee Strasberg Institute w Nowym Jorku. Niebo a ziemia! - wspomina. 

Na koniec Weronika Rosati wyraziła nadzieję, że Szkoła Filmowa w Łodzi rozprawi się z przemocowymi wykładowcami. 

Mam nadzieje, że komisja powołana przez Panią Fiedler będzie nie tylko obiektywna, ale również będzie oceniać na podstawie zasad antymobbingowych panujących na świecie. Jestem całym sercem z tymi, którzy doświadczyli tych przeżyć, trzymam mocno kciuki
byście się z tego podnieśli. Nie jesteście sami - napisała aktorka.