Obserwuj w Google News

Superniania przeżyła koszmar na porodówce. "Uznano mnie za wariatkę i umieszczono z dzieckiem w izolatce"

3 min. czytania
21.01.2022 12:06

Dorota Zawadzka, czyli Superniania z TVN, opowiedział, w jakich warunkach rodziła syna. Na porodówce personel zgotował jej piekło. Zawadzka wspomina, że po porodzie została umieszczona z dzieckiem w izolatce. 

Dorota Zawadzka Superniania
fot. Artur Zawadzki/REPORTER/EAST NEWS

Dorota Zawadzka zdobyła popularność jako Superniania z programu TVN, w którym pomagała rodzicom mającym problemy wychowawcze z dziećmi. Do legendy przeszedł jej "karny jeżyk", czyli metoda łagodnego karania dziecka poprzez leżenie na wielkiej maskotce w kształcie jeża. Metoda niestety czasami zawadziła, a pomysły wychowawcze Superniani niejednokrotnie spotykały się z surowymi ocenami widzów. 

Po długiej przygodzie z telewizją Zawadzka skupiła się na innych projektach. Posiada własną poradnię psychologiczną oraz organizuje szkolenia i warsztaty. Ponadto aktywnie udziela się w social mediach, gdzie chętnie komentuje bieżące wydarzenia. Ostatnio w jednym z postów Dorota Zawadzka wróciła wspomnieniami do narodzin syna i pobytu na porodówce. Superniania opowiedział, jakie piekło zgotował jej wówczas personel szpitala. 

Redakcja poleca

Superniania Dorota Zawadzka wspomina gehennę na porodówce 

Była gwiazda TVN wróciła pamięcią do narodzin syna Pawła, który przyszedł na świat pod koniec lat 80. 

Był rok 1988. Po nieprzespanej nocy, nawet nie z powodu bólu z krzyża, tylko dlatego, że szpital zawsze budził i budzi we mnie niepokój, doczekałam śniadania i informacji, że "przed badaniem nie należy się". Opryskliwa salowa zakomunikowała ze o 10 obchód i wszystko mi powiedzą. W białej, sztywnej koszulinie ledwo za pupę i rozciętej do pępka, bez żadnego troczka dającego możliwość jakiegokolwiek zawiązania, czułam się odarta z godności, ale podobno "tak jest wygodniej". Choć nadal nie wiedziałam komu i dlaczego, ale przyjmowałam to z pokorą - wspomina na Facebooku Zawadzka. 

Po 10.00 pojawił się lekarz, zrobił badanie i powiedział - "pewnie urodzi pani we środę". I poszedł. Po nim pojawiła się położna i zmierzyła mi miednicę koszmarnie wyglądającym miednicomierzem. To badanie zewnętrznego pomiaru miednicy służy orientacyjnemu określeniu rozmiarów kanału rodnego, przez który ma urodzić się dziecko. Normalnie powinno odbyć się między 33 a 37 tygodniem, ale jakoś ja wcześniej nie miałam. Tak czy tak, dziecko oceniono, że mogę rodzić a dziecko "w normie" i polecono chodzić.., "w razie bólu".

W międzyczasie na salę przychodziły i odchodziły kobiety, a ja czekałam. Urodziło się 5 dzieci. Koło 12 przyszedł kolejny lekarz i stwierdził, że mój wysoki poziom stresu przyspieszył akcję porodową - cokolwiek to znaczyło, bo nikt mi tego poziomu nie mierzył. W ogóle nikt ze mną nie rozmawiał. O 13 poczułam, że odchodzą mi wody płodowe, a o 13.35 urodziłam synka. Trzeci skurcz i pozamiatane. W tamtych czasach płeć dziecka była niespodzianką. Oczekiwałam córeczki o imieniu Basia. Synek miał 51 cm i ważył 3150 g - opowiada Superniania. 

Najgorsze nastąpiło jednak po porodzie, gdy Dorota Zawadzka nie zgodziła się na zabranie od niej dziecka. Personel zamknął ją w izolatce. 

Po porodzie nie obyło się bez zgrzytu, gdyż nie zgodziłam się, by zabrano synka ode mnie. Uznano mnie za wariatkę i umieszczono wraz z dzieckiem w izolatce. Inne mamy były same w salach a dzieci na sali zbiorczej, dowożone na karmienia. Ja chciałam, by Pawełek był ze mną. Dziś to normalna procedura, ale wtedy rooming-in nie był popularny. Spędziliśmy w szpitalu trzy dni, ale o tym potem - napisała. 

Pod wpisem internautki zaczęły dzielić się osobistymi doświadczeniami, a z opowieści wynika, że podobne, a często o wiele gorsze traktowanie było kiedyś na porządku dziennym. Niestety młodsze mamy donoszą, że w wielu publicznych szpitalach nadal niewiele się zmieniło w kwestii opieki okołoporodowej, co zresztą potwierdzają  szokujące wyniki kontroli NIK z zeszłego roku. 

Joanna Opozda
6 Zobacz galerię
fot. ADAM JANKOWSKI/REPORTER/EAST NEWS