Krzyk - Ghostface - kadr z filmu
Kadr z filmu "Krzyk - Ghostface"
fot: Everett Collection/East News
NOWY FILMOWY TREND

Kinowa nostalgia: ratunek dla Hollywood, czy skok na portfele widzów?

Sergiusz Kurczuk
Sergiusz Kurczuk Redaktor Radia Zet
03.02.2022 17:56

Czy kino mainstreamowe zjada własny ogon? Czy żeby megaprodukcja odniosła wielki sukces finansowy, musi bazować na tym, co już znamy? Czy producenci filmowi cynicznie wykorzystują fakt, że pokolenie dzisiejszych 30 i 40-latków chętnie wraca do lat dzieciństwa, po to, by zarobić na nich pieniądze?

Te pytania mogą przyjść na myśl, gdy spojrzymy na repertuar kinowy przełomu grudnia 2021 i stycznia 2022 roku. Dosłownie możemy poczuć się, jakbyśmy odbyli podróż wehikułem czasu i cofnęli się o 20 lat. Na myśl przychodzi oczywiście słynny cytat inżyniera Mamonia z „Rejsu”, który uważa, że najważniejsze są reminiscencje, bo jak może podobać się melodia słyszana po raz pierwszy?

Trzy najgłośniejsze produkcje ostatnich dwóch miesięcy to hity sprzed dwóch, a czasami ponad dwóch dekad – nowy „Spider-Man”, kolejny „Krzyk” i powrót „Matrixa”. Po wybraniu się na te produkcje jeszcze bardziej możemy poczuć potęgę sentymentu, bo wszystkie trzy dosłownie czerpią garściami z filmów sprzed lat. Czasami widać to jedynie w nawiązaniach, ale powracają też całe wątki, konkretne postacie, a nawet doslowne fragmenty poprzednich produkcji.

Sentyment zamiast remake’ów

Co ciekawe jeden z wymienionych tytułów nie odniósł sukcesu komercyjnego i budził też największe zastrzeżenia nie tylko krytyków filmowych, ale i „zwykłych” widzów. Mowa o filmie „Matrix Zmartwychwstania”, który zarobił jedynie 140 milionów dolarów przy koszcie 190 milionów.

Zupełnie przeciwnie poradziły sobie pozostałe produkcje – nowy „Krzyk” (106 milionów dolarów, ale z o wiele mniejszym budżetem niż „Matrix”) oraz „Spider-Man: No Way Home” (1,74 miliarda dolarów przychodu). Ta ostatnia stała się zresztą najlepiej zarabiającym tytułem okresu pandemii COVID-19, oraz szóstym najbardziej kasowym filmem w historii kinematografii.

Kadr z filmu "Spider-Man: No Way Home". Na zdjęciu Alfred Molina
fot. Album Online/East News

Mimo porażki filmu „Matrix Zmartwychwstanie”, można założyć, że bazowanie na nostalgii widzów to nowy sposób na przyciągnięcie widzów do kin. Trzy wymienione wyżej produkcje to tylko pierwsze przykłady z brzegu. W minionych latach powstało wiele filmów, również na gruncie polskiej kinematografii, które mogą wpisywać się w nowy trend. Wystarczy wymienić chociażby „Blade Runner 2049”, nowe „Halloween”, „Kosmiczny mecz: Nową erę”, czy „Pogromców duchów. Dziedzictwo”.

Ten trend zdaje się zastępować zjawisko, które dominowało w kinie komercyjnym jeszcze stosunkowo niedawno – wszechobecne remaki i rebooty znanych serii. I chociaż tworzenie dobrze znanej historii od nowa nie jest w kinematografii niczym nowym, bo regularnie odświeża się klasyczne opowieści, które mogłoby się wydawać, wszyscy znają na pamięć, to do niedawna według niektórych twórców, był to przepis na sukces. Przynajmniej finansowy, bo w wielu przypadkach było to po prostu pójście po linii najmniejszego oporu.

W tej kwestii zgadza się Monika Stolat - dyrektorka festiwalu nowego kina gatunkowego Splat!FilmFest - International Fantastic Film Festival i szefowa cyklu kina klasy B Najlepsze z Najgorszych.

- Wszelkiego typu kontynuacje tych samych tytułów to najczęściej „odgrzewane kotlety”, choć jak ze wszystkim, zdarzając się tu godne uwagi wyjątki jak na przykład najnowszy, bardzo dobry „Krzyk".

Monika Stolat zwróciła też uwagę na fakt, że system wypracowany przez amerykańską branżę filmową sam się okalecza. Dzięki temu tworzy się jednak nisza dla kina stojącego na uboczu głównego obiegu.

- Na dłuższą metę niekończące się remaki potrafią być męczące, a Hollywood całkiem skutecznie odwraca uwagę widzów od wielu zdolnych twórców i naprawdę dobrych filmów powstających poza mainstreamem, choćby horrorów, które bywają fantastyczną podróżą sentymentalną do lat 80. czy 90., ale robią to po swojemu, w oryginalny sposób, a nie tylko powielając te same historie i bohaterów w nieskończoność.

Hollywood całkiem skutecznie odwraca uwagę widzów od wielu zdolnych twórców i naprawdę dobrych filmów powstających poza mainstreamem

Z biegiem lat sytuacja kina komercyjnego zaczęła się jednak zmieniać na lepsze. Coraz częściej możemy zauważyć, że twórcy przestali podchodzić do widzów jak do bezrefleksyjnych konsumentów, którzy kupią kolejny bezwartościowy produkt zamaskowany atrakcyjnym opakowaniem. Postanowili zrozumieć potrzeby odbiorców, być może tego powodu, że sami obecnie zaliczają się do podobnej grupy wiekowej co oni i nostalgia widzów, jest bardzo często również ich nostalgią.

To mogłoby tłumaczyć dlaczego niektóre „zapomniane” serie, powróciły ni stąd ni zowąd po kilkunastu, albo kilkudziesięciu latach. Oczywiście należy pamiętać, że Hollywood to przede wszystkim biznes, więc oczywistym jest, że za każdym filmem komercyjnym stoi chłodna kalkulacja. Mimo to, z wielu produkcji z ostatnich kilku lat nawiązujących do kultowych oryginałów bije zrozumienie potrzeb widza przez twórcę. Zresztą w samej nostalgii, czy odwoływania się do sentymentów z dzieciństwa nie ma nic złego o czym wspomniała Monika Stolat. 

- Nie ma nic złego w tym, że widzowie z sentymentem wracają do swoich ulubionych bohaterów, pamiętajmy jednak, że kino to nie tylko multipleksy i Hollywood.

Poza tym odwołanie się do nostalgii odbiorcy istnieje w kulturze od zawsze, o czym wspomniał Artur Kinomaniak Pietras z popularnego kanału filmowego na YouTube.

- Pierwszą sztuką, która została połączona z sentymentem nostalgicznym była muzyka. Kiedy słuchasz melodii, którą już kiedyś słyszałeś lub w jakiś sposób związanej z twoją przeszłością, pojawiają się obrazy, postacie lub wspomnienia wywołujące uczucie „bólu i zachwytu”. Tak samo widz odczuwa melancholię, gdy postaci i światy, które tak podziwiał, znikają na zawsze. Dlatego moment, w którym producenci filmowi z wyrachowaniem grają na tych sentymentach, wprowadzając do nowych projektów dawnych bohaterów, jest bardzo „delikatny”. Czasem się to udaje, tak jak w najnowszym „Spider-Manie”, ale musi to być podbudowane naprawdę dobrym scenariuszem i pomysłem na zintegrowanie nostalgii z nowym konceptem. SPOILER: Film, w którym spotykamy trzech ostatnich Spider-Manów, jest na pewno zaskakujący dla widza, wprowadzony inteligentnie i z humorem. Podobnie to wyglądało w nowych „Pogromcach duchów” - do kina trafiło kilka pokoleń widzów.

Widać więc, że wiele zależy od podejścia twórców do danego tematu. Tam gdzie „Spider-Man: No Way Home” potrafił w uzasadniony sposób wpleść postacie pajęczych herosów i ich przeciwników ze wszystkich trzech serii filmów aktorskich, nowemu „Matrixowi” nie powiodła się dalsza eksploracja świata stworzonego przez siostry Wachowski.

Największe pułapki kinowej nostalgii

Twórcy muszą jednak uważać, by nie przedobrzyć w drugą stronę i nie pójść w tak zwany fan service – czyli podanie na tacy wszystkiego, czego oczekiwali wierni fani danej filmowej marki. Chociaż wyniki finansowe i wysokie oceny ostatniego „Spider-Mana” sugerują, że to film niemal pozbawiony wad, obiektywnie rzecz biorąc momentami o fan service się ociera. Jednak o wiele lepszym przykładem jest trzecia część nowych „Gwiezdnych Wojen” – „Skywalker. Odrodzenie”, gdzie scenariusz w zasadzie był budowany wokół elementów, które od dawna pragnęli zobaczyć miłośnicy „Star Wars” i próby domknięcia nowej trylogii.

Kadr z filmu "Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie". Na zdjęciu Billy Dee Williams
fot. Everett Collection/East News

W ciągu kilku lub kilkunastu ostatnich lat widać więc zmianę, jaka zaszła w podejściu do produkowania filmów komercyjnych. Jeszcze do niedawna w wielu przypadkach producenci patrzyli na widzów z góry, sądząc, że wiedzą najlepiej, co chcą oglądać odbiorcy i w jaki sposób ma to zostać podane. Obecnie coraz częściej widzimy dziecięcą zabawę kultową serią ze strony twórców, którzy sami się na niej wychowali, więc starają się nie zepsuć spuścizny i tym samym z odpowiednim szacunkiem ją wzbogacić.

Tu pojawia się zupełnie nowy wątek – odejście od odtwórczego powielania dobrze znanych schematów, które sprawdziły się w poprzednich wersjach lub częściach oryginału. Na przykładzie wcześniej wymienionych produkcji można zauważyć, że zamiast kopiować tę samą historię, lub zmieniać ją w samych tylko niuansach, filmowcy, którzy znają oryginał na wylot, starają się pokazać zupełnie nową opowieść, dokładając nowe, ale idealnie pasujące elementy.

Szanują więc oryginał, wczuwając się w potrzebę celebracji wiernych fanów, jednocześnie proponując im zupełnie nowe pomysły, tym samym przyciągając całkiem nowych, młodych widzów, którzy siłą rzeczy nie mieli możliwości wychować się na produkcjach sprzed kilkunastu lub kilkudziesięciu lat.

Czy kino musi być powtarzalne?

Oczywiście pewna powtarzalność opowiadanych historii jest wpisana w samą naturę opowieści, co na czynniki pierwsze rozłożył i zanalizował już pod koniec lat 40. Joseph Campbell w swojej przełomowej książce na temat monomitu „Bohater o tysiącu twarzy”. Nie można się nie zgodzić, że filmy, a w szczególności produkcje komercyjne, bazują na stałych składnikach budowania fabuły i postaci. Przetwarzanie dobrze znanych historii, powoływanie do życia kolejnych remake’ów i bazowanie na nostalgii widzów, wywodzi się więc bezpośrednio z cechy bazowej wielu tekstów kultury. Nie tylko filmów.

Kadr z filmu "Diuna"
fot. Album Online/East News

Joanna Kotłowska – Prezes Polskiego Stowarzyszenia Nowe Kina, porównała pracę nad blockbusterami do tworzenia utworu muzycznego.

- Tworzenie filmów jest jak komponowanie muzyki, co roku mamy nowe przeboje, nowe historie, niektóre z nich się kręcą przez kolejne 20 lat, a wątki pierwszej historii „pączkują” rozwijając filmowe historie w prawdziwe sagi. Jest tutaj miejsce na nostalgię w kilku wymiarach. Mamy „Gwiezdne Wojny”, kolejne filmy z bohaterami komiksów, które niekiedy mają kilkadziesiąt lat. Wciąż ekranizowane są ponownie książki, tak jak ostatnio „Diuna”. I trzeba podkreślić, szczególnie w czasie wciąż trwającej pandemii, że filmy te odnoszą gigantyczne sukcesy, ostatni „Spider-Man” był najlepiej sprzedającym się tytułem opartym na komiksach.

Tworzenie filmów jest jak komponowanie muzyki, co roku mamy nowe przeboje, nowe historie, niektóre z nich się kręcą przez kolejne 20 lat, a wątki pierwszej historii „pączkują” rozwijając filmowe historie w prawdziwe sagi

Jak widać, kolejnym ważnym elementem powielania w kinie komercyjnym dobrze znanych historii, jest zjawisko adaptacji. Często największe hity bazują bowiem na opowieściach, które zadebiutowały w ramach innego tekstu kultury niż film. „Diuna” i „Spider-Man” to tylko kilka przykładów. Wystarczy przypomnieć sobie takie produkcje, jak „Władca Pierścieni”, „Blade Runner”, „Lśnienie”, „Batman”, „Milczenie owiec”, czy „Podziemny krąg”. Większość wymienionych wyżej adaptacji książek i komiksów w pewien sposób odnosiła się do nostalgii czytelników oryginałów, o czym wspomniał zresztą Artur Pietras.

- Na nostalgii dawnych czytelników bazuje też świetnie „Diuna”, ale jednocześnie rozmach i akcja filmu przyciągnęły zarówno nowych, młodych i nieznających Arrakis widzów.

W tym aspekcie również działa zasada łączenia pokoleń, przez co ten sam film dla jednego widza może wydawać się bardzo nostalgiczny, kiedy dla innego odbiorcy będzie zupełnym novum.

Nostalgia i sentyment nie muszą być więc zawsze utożsamiana z żerowaniem producentów filmowych na widzach, którzy mamieni chwilowym powrotem do czasów dzieciństwa zapomną o doczesnych problemach. Zależy oczywiście, jak na to patrzeć, ale nostalgia może posiadać bardzo silny czynnik rozrywkowy. Nie dla wszystkich odbiorców podróż w czasie musi wiązać się ze wspomnieniami obarczonymi świadomością nieuchronnego powrotu do szarej rzeczywistości.

Bardzo często różnego rodzaju wspominki mogą być po prostu dobrą zabawą przy jednoczesnej akceptacji faktu, że świat poszedł na przód. Świadczą o tym wcześniej wspominane nowe elementy, które urozmaicają znaną serię. Pełnią więc nie tylko funkcję wabika na nowych widzów, ale są przede wszystkim kotwicą z teraźniejszością.

Dlaczego nowy „Matrix” nie odniósł sukcesu?

Z tymi spostrzeżeniami w dużej mierze zgadza się Artur Pietras, który w ślepej wierze w elementy nostalgiczne jako jedynym czynniku wpływającym na sukces, widzi spore zagrożenie dla powodzenia danego tytułu.

- Wiara reżyserów producentów, że sama nostalgia „napędzi” im widzów i kasę może być jednak zgubna, jak w przypadku czwartej części „Matrixa”… gdzie zawiodło tak wiele elementów. I pytanie: czy naprawdę chcę oglądać po prawie 40 latach (!) jak wygląda Tom Cruise w reinkarnacji „Top Gun”? Albo wdepnąć w kolejnego trupa „Pitbula”? Chyba nie… Z punktu widzenia Kinomaniaka zdecydowanie bardziej jestem za kreacją nowych światów, bohaterów i historii. Za szukaniem tematów aktualnych tu i teraz lub tematów mało znanych, sięgających do historii. Nostalgia i wspomnienia były i zawsze będą „ogrywane” przez wielu filmowców. Ale najważniejsze, żeby ta gra nie była tylko prymitywnym skokiem na kasę. Albo burzącym nasze wspomnienia koszmarem. „You take the red pill, you stay in Wonderland”.

Czy naprawdę chcę oglądać po prawie 40 latach (!) jak wygląda Tom Cruise w reinkarnacji „Top Gun”? Albo wdepnąć w kolejnego trupa „Pitbula”?
Kadr z filmu "Matrix Zmartwychwstania". Na zdjęciu Keanu Reeves, Carrie-Anne Moss
fot. mat. prasowe

„Matrix Zmartwychwstania” jest chyba największą ofiarą wykorzystania nostalgii w ostatnich latach. Zresztą w samym filmie pojawiają się przesłanki mówiące o tym, że produkcja powstała tylko dlatego, że producenci postanowili odświeżyć markę i wykonać „prymitywny skok na kasę”. Metatekstualność filmu to jednak za mało, żeby przekonać nowych widzów do czwartej części „Matriksa” i zadowolić fanatyków oryginalnej trylogii.

Chociaż Lana Wachowski stara się bawić swoim opus magnum, nie zawsze wychodzi jej to dobrze. Również wykorzystanie fragmentów oryginalnych „Matriksów” powoduje, że film momentami staje się kuriozalny. I chociaż produkcja zaczyna się bardzo obiecująco, temat zostaje spłycony, a całość opiera się jedynie na odwołaniach do poprzednich trzech części serii, a następnie idzie w średnio uzasadnionym kierunku.

Obecni konsumenci kina mainsteamowego nie dają się już tak łatwo nabierać na tanie triki rodem z przedstawień iluzjonistów. Samo pokazanie im elementu silnie związanego z ich przeszłością, czy młodością nie wystarczy. Aby osiągnąć sukces, trzeba je umiejętnie opakować w sensowną fabułę i przede wszystkim rozwinąć oryginał, by nowa część tworzyła nową jakość, a nie była filmem dosłownie krzyczącym odbiorcy w twarz, że powstał tylko, by studio zarobiło na nim pieniądze.

Kinowa nostalgia w wydaniu polskim

 Chociaż kino mainstreamowe kojarzy się głownie z blockbusterami z Hollywood, elementy nostalgii wykorzystywanej przez filmowców, można również odnaleźć w rodzimym kinie. Zjawisko to wygląda jednak zupełnie inaczej niż w amerykańskich superprodukcjach i ma zupełnie inne podłoże.

Kadr z filmu "Gierek"
fot. Dystrybucja Mówi Serwis/materiały prasowe

Najbardziej kasowe filmy Hollywood w ostatnich latach to kino superbohaterskie, a więc związane z bardzo popularnym gatunkiem jakim jest science fiction. Twórcy filmowi starają się więc trafić w gust konkretnej grupy fanów, których łączą podobne zainteresowania i na których oddziałują podobne chwyty emocjonalne. Nie oznacza to jednak, że tego typu produkcji nie oglądają „zwyczajni” widzowie. Blockbustery są tworzone w taki sposób, aby przyciągać do kin jak największe grono widzów, co nie zmienia faktu, że trzonem są mimo wszystko zapaleńcy, kochający komiksy, horrory, gry wideo i inne zjawiska, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie cieszyły się tak dużą akceptacją społeczną, jak teraz.

W Polsce kultura nerdowska powstała w dużej mierze na bazie doświadczeń kolegów i koleżanek zza oceanu. Poza tym kino gatunkowe w naszym kraju praktycznie nie istnieje. Na pewno nie jeśli chodzi o gatunki, z których od ostatnich kilkudziesięciu lat żyje Hollywood. Filmy sci-fi czy horrory można policzyć na palcach jednej ręki, o spektakularnych superbohaterskich historiach należy z kolei całkowicie zapomnieć.

Nie oznacza to jednak, że wśród widzów nie ma potrzeby sentymentu. Jest to jednak sentyment budowany na zupełnie innych doświadczeniach. Nie chodzi bowiem o konkretny film sprzed lat, ale o okres historyczny. Według Joanny Kotłowskiej z tego powodu tak wiele współczesnych polskich filmów jest osadzanych w czasach PRL-u.

- Nostalgia w polskim wydaniu to wyjmowanie naszych własnych, polskich historii i przenoszenie ich na ekran – „Bogowie”, „Sztuka Kochania”, „80 milionów”, i wiele innych, oprócz samej fabuły przypominają nam minioną Polskę. Widzowie chętnie przychodzą do kin na takie filmy, więc naturalnie twórcy robią kolejne tytuły. Niektóre z nich wywołują też spore dyskusje. W filmach, gdzie bohaterami są gangsterzy, można odnieść wrażenie, że produkcja wygładza obraz tamtych czasów. Jedno jest pewne, filmy, to jedna z tych rzeczy, o których można długo rozmawiać nie tylko przy stole. 

Polski widz ma więc potrzebę ponownego zobaczenia, jak wyglądał kraj sprzed reformacji, ochotę na kontrolowane i bezpieczne cofnięcie się do czasów, w których w Polsce rządziła jedna partia, a Zachód od Wschodu oddzielała Żelazna Kurtyna. Ciężko powiedzieć skąd, poza dziecięcą beztroską, taki sentyment za czasami, w których żyło się zdecydowanie trudniej niż obecnie. Trend sentymentu za PRL-em obecny na przykładzie filmu utrzymuje się do dziś, o czym może świadczyć produkcja zatytułowana „Gierek”. Chociaż krytycy są na biografię byłego I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej niezwykle cięci, w mediach społecznościowych można znaleźć wiele komentarzy zwyczajnych widzów, którzy chwalą film za możliwość powrotu do lat 70. XX wieku.

To zjawisko nie ogranicza się jednak wyłącznie do Polski, ale do całej Europy Środkowowschodniej, która była pod dominacją ZSRR. W Niemczech można zauważyć podobny fenomen, który ma nawet swoją własną nazwę – Ostalgia, czyli tęsknota za czasami Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

Jest to więc niezwykła strona zjawiska jakim jest budowanie produkcji filmowych wokół sentymentu. Co nie znaczy, że w polskim kinie nie pojawiają się próby kopiowania trendu z Hollywood. Wystarczy przywołać przykład filmu „Psy 3. W imię zasad” – rozgrywającej się po ponad 20 latach od premiery ostatniej części słynnej serii kontynuacji, opowiadającej dalsze losy Franza Maurera. W tym wypadku sentyment bazuje zdecydowanie wokół doznań typowo filmowych, o czym wspomniał Artur Pietras.

- Spotkanie po latach ze starymi „Psami” Pasikowskiego zagrało na innych nutach, ale dało kinomaniakom wiele emocji.

I rzeczywiście – „Psy 3” uderzają w zupełnie inne tony, niż „Spider-Man” czy nowy „Krzyk”, chociaż wpisują się idealnie w genezę powstania pierwszej części filmu, który był zdecydowanie silnie inspirowany amerykańskim kinem akcji. Z racji tego, że do premiery „Psów” w polskiej kinematografii nie pojawiały się tego typu produkcje, historia Maurera stała się ikoniczna, a co za tym idzie mogła z łatwością budzić nostalgię u widzów, którzy oglądali oryginał w kinach.

Sentyment przyszłością Hollywood?

Podsumowując, w kinie mainstreamowym widać nowy trend, bazujący jednak na zjawisku obecnym w nie tylko w filmach, ale również innych dziedzinach sztuki od zarania dziejów – odwoływanie się do nostalgii za czymś, co minęło, ale co nadal wspominamy z rozrzewnieniem. Powody sentymentu mogą być rozmaite, tak samo jak jego natura. W jednym wypadku chodzi o powrót do lat dzieciństwa, w innym do fenomenów kulturowych, które nie mają już miejsca, a czasami o przeniesienie się do konkretnej epoki historycznej.

Operowanie nostalgią przez filmowców zupełnie inaczej wygląda w kolebce kina rozrywkowego – USA, niż w kraju takim jak Polska, gdzie mimo wszystko film kojarzony jest ze sztuką i spojrzeniem autorskim. W obu przypadkach sprowadza się jednak do tego samego celu – dotarcia i przyciągnięcia przed ekrany jak największej liczby widzów.

W najlepszym wypadku twórcy filmowi mogą wykorzystać to co minęło, ale wciąż cieszyć się szacunkiem odbiorców, do powołania do życia zupełnie nowej jakości, wchodzącej w dialog z oryginałem, a czasami rzucającej na niego nowe światło. Chociaż nierzadko efekt wywołany u odbiorcy wynika z chłodnej kalkulacji, w dużej mierze produkcje bazujące na sentymencie tworzą filmowcy, którzy doskonale rozumieją specyfikę podejmowanego tematu oraz wymagania swojej publiczności.

Stawianie wszystkiego na nostalgię może jednak przynieść odwrotny skutek, gdy nie posługuje się nią w odpowiedni sposób. Granica między złożeniem hołdu klasyce i próbie podania jej w nowej aranżacji, a zwykłym skokiem na portfel widza jest niezwykle cienka i czasem nawet przy dobrych chęciach fani mogą poczuć się przez twórców wykorzystywani.

Niewątpliwie zręczne posługiwanie się sentymentalnymi zagrywkami jest o wiele ciekawszą propozycją ze strony twórców filmowych, niż produkowanie kolejnych remake’ów, czy rebootów, które otwarcie mówią o zamiarach producentów. Trzeba jednak, tak jak zresztą wszystko, robić to w sposób umiejętny.

Sergiusz Kurczuk
Sergiusz Kurczuk

Od dziecka chciałem być superbohaterem, ale nie ugryzł mnie radioaktywny pająk, moi rodzice nie pochodzą z innej planety, ani nie zostałem poddany żadnemu eksperymentowi naukowemu. Zamiast biegać po mieście w rajtuzach i pelerynie, zacząłem pracę dla Antyradio.pl, gdzie pisałem o filmowych i komiksowych herosach. Ale moje zainteresowania nie kończą się na superbohaterach. Oglądam też seriale i filmy innych gatunków, bo liczy się przede wszystkim dobrze opowiedziana historia. Od 2021 roku jestem związany z portalem Radio ZET, gdzie zajmuję się tworzeniem artykułów do bardzo pojemnego działu Rozrywka. Prywatnie jestem wielkim fanem komiksów wydawnictwa Marvel Comics i miłośnikiem klasycznych amerykańskich zespołów HC/Punk.

Adres e-mail: sergiusz.kurczuk@radiozet.pl

logo Tu się dzieje