Obserwuj w Google News

James Blunt powraca z wielkim hitem i nową płytą. „Moją inspiracją jest moja żona”

5 min. czytania
27.10.2023 09:00
Zareaguj Reakcja

James Blunt wydał pierwszy od czterech lat album. Płyta „Who We Used To Be” dostępna już we wszystkich serwisach streamingowych, a promuje ją wielki przebój „Beside You”. Jeden z najpopularniejszych brytyjskich piosenkarzy w specjalnej rozmowie dla Radia ZET mówi o najnowszym krążku, inspiracjach, rodzinie, karierze i wspomnieniach związanych z Polską.

James Blunt
fot. mat. prasowe

Piotr Krajewski: Jesteś podekscytowany wydaniem nowego albumu? Będąc w tej branży już od tylu lat, nadal czuje się tę ekscytację?

James Blunt: – Oczywiście. To już mój siódmy album. W zeszłym roku wydaliśmy płytę z największymi przebojami. To był koniec mojego kontraktu płytowego. Pomyślałem, że może to oznacza koniec, ale podpisałem nowy kontrakt. Piosenki, które napisałem na ten album, nie pojawią się na mojej płycie z hitami. Więc są bonusowymi utworami w moim życiu. Czuję się pewnie na tym krążku, ponieważ mam o czym pisać. Mam wiele tematów, które muszę wyrzucić. Myślę, że ludzie to usłyszą.

Gratuluję sukcesu singla „Beside You” w Polsce. Nasi słuchacze kochają ten numer. Obecnie znajduje się w dziesiątce najczęściej granych piosenek w polskich radiach.

– To niesamowite. Fantastyczna wiadomość. Jestem zachwycony. Dziękuję.

Oglądaj

To typ piosenki, która może Ci pomóc, kiedy masz gorszy dzień, gorszy czas. Jest bardzo taneczna i energetyczna. Co było inspiracją do jej powstania?

– Moją inspiracją jest moja żona. Kiedy czujesz coś do kogoś, w twojej głowie pojawia się uczucie, które przemieniam w piosenkę. „Słyszałem, że jest pieśń, którą zna tylko Bóg i to ona sprawia, że wciąż tańczę obok ciebie. Nikt tu nie zna melodii, ale ona sprawia, że wciąż tańczę obok ciebie”. To po prostu opis tego, jak się czuję.

Twoja nowa płyta „Who We Used to Be” ukaże się 27 października. Miałem już okazję jej posłuchać. Jest bardzo zróżnicowana, ale jednocześnie spójna. Słuchając jej, możesz się uśmiechnąć, ale także poczuć ogromne emocje. Jak Ty opiszesz ten album?

– Jest trochę nostalgiczny. Czasami melancholijny, ale z nadzieją. Jest też trochę celebracji. Nosi tytuł „Who We Used to Be”, ponieważ ma to nostalgiczne spojrzenie wstecz na to skąd pochodzę, na tego młodego mężczyznę z marzeniem. Album zawiera wiele pytań o to, kogo bym spotkał, gdzie byłbym i gdzie wyjechałbym. Od tamtego czasu nie miałem tylu pytań. Na niektóre z nich znalazłem już odpowiedzi, ale teraz jestem w takim momencie życia, kiedy mam nowe pytania. Moje miejsce na świecie się zmienia. Tak jak wtedy. Moi rodzice się starzeją. Muszę pomyśleć o tym, jak o nich zadbać, zamiast zająć się sobą. Nie mogę zajmować się tylko sobą. Mam żonę i dzieci. Jestem odpowiedzialny za innych. Myślę, że każdy, kto spotkał osobę, chciał założyć rodzinę i każdy, kto przechodzi przez cykl życia, będzie identyfikował się z czyimiś piosenkami. Jako ludzie, wszyscy przeżywamy te same ludzkie emocje.

Na albumie nie brakuje piosenek z pozytywną energią. Są też poruszające ballady jak „The Girl That Never Was”. Ten utwór to prawdziwa emocjonalna podróż. Bardzo wzruszająca i osobista. Czuć zarówno smutek, jak i jakąś nadzieję. Trudno było umieścić taką piosenkę na krążku?

– To nie było trudne. To było aż nazbyt łatwe. Wszedłem do studia i powiedziałem chłopakom, z którymi wtedy pracowałem, że będę o tym pisał. Czasami piszesz o dobrych rzeczach, a niekiedy piszesz o czymś złym. Taka jest oczyszczająca natura muzyki. Dlatego to robię. Mogę wyrazić siebie i przetworzyć własne emocje. Uchwycić to w piosence, a potem wrócić do domu i powiedzieć: „Hej, to jest utwór, który oddaje to, przez co możemy przechodzić”. Po to tworzę muzykę. To dla mnie sposób, żeby ułożyć sobie pewne sprawy. „The Girl That Never Was” to jedna z najmocniejszych piosenek na płycie.

Oglądaj

Nie wiem, czy zauważyłeś, ale w komentarzach pod teledyskiem w serwisie YouTube wiele osób dziękuje Ci za ten utwór. Słuchacze piszą, że to Twoja najbardziej emocjonalna piosenka w karierze. Dodają, że pomaga im i sprawia, że czują się mniej samotni w walce z druzgocącą stratą.

– Strata jest zjawiskiem, przez które wszyscy przechodzimy w samotności. To jest walka. Przynajmniej dzięki piosence inni ludzie mogą powiedzieć: „To jest moment, w którym możemy dzielić ten ból”.

W przyszłym roku będziesz świętował 20 lat od wydania debiutanckiej płyty „Back to Bedlam”. Dziś, po tych wszystkich latach, z czego jesteś najbardziej dumny, jeżeli chodzi o Twoją karierę?

– To trudny wybór. Nigdy nie oczekiwałem, że wydam album z największymi hitami. To niesamowite mieć w swojej kolekcji taką płytę, ponieważ to oznacza, że utrzymałeś się w branży przez długi czas, a ten biznes jest ciężki. Potrafi cię połknąć i wypluć. Jest wiele zespołów i artystów, którzy zostali zepsuci i wyrzuceni przez tę branżę. Wciąż mam szczęście pracować w tym zawodzie i mieć możliwość wyruszyć w moją siódmą już światową trasę koncertową. Myślę, że przez ten cały czas stąpałem twardo po ziemi i wstawałem z uśmiechem, a to prawdopodobnie największe osiągnięcie.

W tym tygodniu wydajesz również nową książkę.

– Jestem bardzo podekscytowany. Nigdy wcześniej nie napisałem książki. Zajęło mi to dwa lata. Jest takie powiedzenie, że każdy ma w sobie chociaż jedną książkę. Powinienem zachować tę książkę we mnie, ponieważ jest zdecydowanie zbyt otwarta… Dziennikarz „The Guardian” zadzwonił do mnie i powiedział: „Kocham twoją książkę, ale zostaniesz zcancelowany” (śmiech). Kiedy większość ludzi zmienia nazwiska, żeby chronić niewinnych, ja tego nie zrobiłem, tylko po to, aby poprowadzić historię.

Czy książka łączy się jakoś z najnowszym albumem?

– W ogóle. Miałem szczęście być w tym biznesie od 20 lat. Mieszkałem u Carrie Fisher (w jej domu w Los Angeles – przyp.red.) od 2003 do 2016 roku. Koncertowałem na całym świecie. Przez długi czas znajdowałem się w wielu naprawdę dziwnych przestrzeniach i miejscach. O tym pisałem.

Przyszły rok to także nowa trasa koncertowa. Szykujesz coś specjalnego dla fanów?

– Oczywiście, właśnie pracujemy nad tym. Mam w zespole gwiazdy rocka, o czym zawsze marzyłem. Projektujemy i rozwijamy teraz produkcję, z którą ruszymy w drogę. Zawsze zaskakujemy ludzi swoim występem. To będzie coś innego, niż ludzie mogą się spodziewać. Trasa będzie pełna energii i świetnej zabawy.

Co robisz tuż przed wyjściem na scenę? Czy masz jakieś przedkoncertowe rytuały?

– Dużo ciekawszym pytaniem jest, co robimy za kulisami po koncercie (śmiech). Dlatego mamy after party. Dopóki moje spodnie pasują i się nie podwijają, to mój jedyny przedkoncertowy rytuał, którego potrzebuję.

Polska czeka na Ciebie. Czy chciałbyś coś przekazać naszym słuchaczom?

– Mam wiele pięknych wspomnień związanych z Polską. To miejsce, gdzie zawsze miło mnie witano, a koncerty były fantastyczne. Mam nadzieję, że spodoba Wam się moja nowa muzyka. Jeśli tak, zaproście mnie do siebie, żebym zaśpiewał ją na żywo. Bardzo bym tego chciał.

Nie przegap