Obserwuj w Google News

Mariusz Szczygieł nostalgicznie wspomina Hotel Mariott. „Byłem jego ofiarą!”

3 min. czytania
13.08.2024 15:04

Po 35 latach Hotel Mariott w Warszawie zmienia nazwę i przestaje podlegać pod znaną na całym świecie sieć. W obliczu wielkiej zmiany na centralnej mapie stolicy Mariusz Szczygieł wrócił do swoich wspomnień związanych z tym miejscem. Nie są one najmilsze. 

Mariusz Szczygieł i młody Mariusz Szczygieł w miniaturze
fot. Aliaksandr Valodzin/East News + instagram.com/szczygiel_mariusz

Hotel Mariott zmienia nazwę

Wieżowiec z wielkim napisem „Mariott” na swoim szczycie, tak naprawdę nazywa się LIM Center. Słynny hotel, który powstał w Warszawie 35 lat temu, zajmuje 20 pięter tego budynku, pozostałe są zajęte przez lokale usługowe. Jednak mimo wszystko nie tylko warszawiacy kojarzą wielki budynek przy Dworcu Centralnym po prostu jako „Mariott”. Hotel ten lata temu był oznaką luksusu i wielkich zmian wprowadzanych po upadku komuny. Bawili tam między innymi Michael Jackson, Luciano Pavarotti czy kilku amerykańskich prezydentów. 

Bawił się tam również Mariusz Szczygieł, który w obliczu toczących się kontrowersji na temat odejścia sieci Mariott z Warszawy, zdecydował się opowiedzieć o swoich doświadczeniach w słynnym hotelu. 

Redakcja poleca

Mariusz Szczygieł wspomina Hotel Mariott w Warszawie 

Dziennikarz zaczął od historii swojego kolegi, który pracował w tym miejscu w latach 90.: „Pierwszy raz w związku z Marriottem zdumiał mnie kapitalizm. Kolega w 1990 r. załapał się tam na pracę przy organizowaniu przyjęć i opowiadał, że storczyki (35 lat temu baaaardzo ekskluzywne kwiaty), które hotel ustawia jako dekorację na jeden wynajęty wieczór, nad ranem się wyrzuca. Nie mogą być ozdobą przyjęcia dla następnego klienta, ani pracownicy nie mogę sobie ich wziąć do domu. Muszą wylądować w koszu. Pozostałego jedzenia też nie można było sobie zabrać” - wspomina Szczygieł. 

Dziennikarz został też zaproszony na dość luksusowe przyjęcie w hotelu. Mimo blichtru i masy wielkich osobistości nie czuł się tam najlepiej: „Pierwszy raz byłem zaproszony tam na kolację z Luciano Pavarottim. Gości były ze cztery setki, a śpiewak pojawił się tylko na chwilę. Zaproszono mnie samego, siedziałem przy stole z nieznajomymi i nie wiedziałem, o czym rozmawiać. Miałem 27 lat i byłem o wiele głupszy niż teraz. Uratowała mnie Alicja Resich, wtedy Modlińska, która miała miejsce przydzielone obok i szybko wyjaśniła, że siedzimy z najbogatszymi Polakami. Dalej nie wiedziałem, o czym rozmawiać, ale przynajmniej siedziałem obok kogoś, kogo znam” - opowiadał na swoim Instagramie dziennikarz.

To właśnie tam Mariusz Szczygieł przeprowadził swoją pierwszą rozmowę z amerykańską gwiazdą – Richardem Chamberlainem. „Byłem tak zestresowany, że nie pamiętam z tej rozmowy nic” - podsumował. 

Na koniec dowiedzieliśmy się też, że Szczygieł ma na koncie niemałą wpadkę. Doszło do niej podczas występu Maryli Rodowicz: „Ostatni raz zapowiadałem tam Marylę Rodowicz na balu dla jakiejś grupy zawodowej (może notariuszy) w 1998 r. Wiedziałem, że jej występ trwa 25 minut, pojechałem więc na górę do pokoju, który dostałem od hotelu na czas pracy i… chciałem pierwszy raz w życiu położyć się na chwilę na marriottowym łóżku. W ubraniu rzecz jasna. Podstępny luksus mnie omamił i przysnąłem. Kiedy zszedłem, Maryli już dawno nie było. Nie miał kto zrobić tzw. zapowiedzi wstecznej, ani przywołać artystki do bisu. Agencja, która mnie zatrudniła, już nigdy więcej mi nic nie zaproponowała” - wyznał po latach dziennikarz. „Ewidentnie z tego widać, że jestem ofiarą Marriotta! Może jednak dobrze, że zmienia nazwę” - podsumował żartobliwie Mariusz Szczygieł.

Źródło: Radio ZET/Instagram

Nie przegap