Oceń
Eddie Van Halen nie żyje - taką informację jako pierwszy podał portal TMZ. Muzyk miał umrzeć w szpitalu w Santa Monica w Kalifornii, w otoczeniu najbliższej rodziny. Miał 65 lat.
Informację o śmierci Eddiego potwierdził jego syn Wolfgang, który w ostatnich latach występował z Van Halen jako basista. We wpisie na Twitterze napisał: "Nie mogę uwierzyć, że to piszę, ale mój ojciec przegrał swoją długą i żmudną walkę z rakiem".
"Był najlepszym ojcem, o jakiego mogłem prosić. Każda chwila z nim na scenie była darem. Moje serce jest złamane i nie sądzę, żebym mógł kiedykolwiek poradzić sobie w pełni z tą stratą" - dodał.
"Zmarł Eddie Van Halen. Tragedia... Taaaaki gość! Konic pewnej epoki w muzyce. Straszne :(" - w ten sposób pożegnał go dziennikarz "Rzeczpospolitej" Jacek Nizinkiewicz.
Eddie Van Halen nie żyje
Eddie Van Halen urodził się w 1953 roku w holenderskim Nijmegen, Gdy miał 13 lat przeprowadził się z rodziną do USA. Na początku lat 70. w kalifornijskiej Pasadenie wraz ze starszym bratem Alexem i dwoma kolegami założył Van Halen, jeden z najpopularniejszych hardrockowych zespołów w historii. VH sprzedali ponad 80 mln płyt i wylansowali takie przeboje jak "Runnin' with the devil", "Dance the night away", "Panama" czy pochodzący z 1984 roku swój największy hit - "Jump".
Eddie uznawany był za jednego z najwybitniejszych gitarzystów w historii. Magazyn "Rolling Stone" umieścił go w 2011 roku na 8. miejscu w ranking wszech czasów. Rozpowszechnił on technikę gry zwaną tappingiem - polegającą na uderzaniu i odrywaniu od struny na gryfie gitary palców, które standardowo szarpały w struny. Technika ta była później kopiowana przez wielu innych instrumentalistów. Sztandarowym przykładem wykorzystania tej techniki jest utwór "Eruption":
RadioZET.pl/Twitter/TMZ
Oceń artykuł